wkleję cały artykuł, bo nie każdy musi mieć dostęp albo dostępny limit
Pracownicy firmy spedycyjnej wynieśli ze swojej firmy właściwie wszystko: dane kontrahentów, mapy, umowy. Bezprawnie korzystali z nich w nowej firmie, która wkrótce zdeklasowała ich poprzedniego pracodawcę. Prokuratura jednak śledztwo umorzyła. Dlaczego?
Najpierw zauważyli spadki dochodów. To była jesień 2013 roku.
- Wszystko działo się bardzo szybko, wręcz lawinowo - opowiada mi prezeska jednej z największych firm spedycyjnych w Gdańsku. Od 20 lat zajmuje się transportem do Szwecji i Norwegii. - Zaczęło się od odpływu sześciu najważniejszych klientów. Cios prosto w serce.
I cios skuteczny. Jak podliczył potem biegły, tylko odejście tych sześciu klientów dało stratę pół miliona złotych.
- Zaczęliśmy jeździć na spotkania, pytać, co jest grane - kontynuuje pani prezes. - Okazało się, że czterech byłych pracowników, w tym jeden, który zajmował się administracją danych spółki, podkupuje nam klientów, oferując niższe ceny. Dodatkowo zaczęli wdrażać naszą autorską metodę na transport tzw. drobnicy, czyli towarów na paletach.
Byli pracownicy odeszli do szwedzkiej konkurencji, która we wrześniu 2013 r. otworzyła swoje przedstawicielstwo w Gdyni. Ich była gdańska firma zaczęła słać pisma gdzie się da: do Ambasady Królestwa Szwecji, policji, prokuratury, izb gospodarczych.
Cała czwórka byłych pracowników posługiwała się poufnymi informacjami mimo podpisanej wcześniej umowy o zakazie konkurencji oraz zachowaniu poufności informacji w czasie trzech lat od ustania stosunku pracy.
- Wszyscy odpowiadali, że musimy mieć twarde dowody - kontynuuje pani prezes. - A my twardych dowodów nie mieliśmy, tylko nasz przychód malał w oczach z miesiąca na miesiąc. Klienci przyznawali, że nowa konkurencja daje ceny niższe o 20 proc. Tygodniowo traciliśmy 40-50 zleceń. W sumie odeszło od nas około 30 kontrahentów. Na koniec 2014 roku, pierwszy raz w 20-letniej historii firmy, odnotowaliśmy stratę. Łącznie jesteśmy już w plecy około miliona - mówi.
Półtora terabajta danych
W czerwcu 2014 roku, podczas przypadkowej rozmowy z pracownicą szwedzkiej spółki, wiceprezes gdańskiej firmy został poinformowany, że na serwerach konkurentów znajdują się jego dokumenty.
- Poprosiłem o print screeny - relacjonuje. - Okazało się, że tamci pracują na naszych plikach zawierających dane kontrahentów, ceny, dotychczasowe zasady współpracy. Miesiąc później złożyliśmy zawiadomienie do prokuratury.
Sprawa trafiła do wydziału przestępstw gospodarczych gdyńskiej policji.
- Od co najmniej siedmiu lat żadna tego typu rzecz nie zakończyła się aktem oskarżenia - mówi mi jeden z policjantów. - Brak dowodów, tylko słowo przeciwko słowu, a świadkowie zeznają niechętnie. Ta sprawa jednak była inna, byliśmy pewni, że złapaliśmy byka za rogi.
Policja powołała specjalny zespół. We wrześniu ub.r. zdecydowano: dowody są mocne, wchodzimy. Z samego rana funkcjonariusze pojawili się w domach trzech osób podejrzewanych o wyniesienie danych. Potem - w śledztwie - pojawiła się czwarta. Weszli też do siedziby firmy w Gdyni. Strzał w dziesiątkę.
- Na domowych komputerach mieli półtora terabajta wyniesionych danych - mówi Oskar Skibicki z kancelarii reprezentującej pokrzywdzoną firmę spedycyjną. - Żeby to zobrazować: odtworzenie filmów znajdujących się na płytach DVD o łącznej pojemności jednego terabajta zajęłoby około 18 dób. Mieli wszystko: cenniki, telefony, dane osobowe klientów, historie współpracy, zawierane umowy. Najstarszy skopiowany dokument pochodził z 2003 roku. Wiele dokumentów było oryginalnych.
Policjant: - W siedzibie firmy znaleźliśmy segregatory dokumentów, nad biurkami pracowników znajdowały się oryginalne mapki z logo ich dawnej firmy. Biegły potwierdził też obecność dokumentów utworzonych jeszcze na komputerach gdańskiej spółki.
Prezeska: - Napisaliśmy do Szwedów - w końcu słyną z biznesowej etyki - żeby wiedzieli, że ich przedstawiciele w Gdyni prowadzą nieuczciwą konkurencję. Bo w Skandynawii prawo jest ostre: jeżeli przestępstwo zostanie udowodnione, to zamkną im firmę. Odpisali, że wykorzystywanie kontaktów pracowników jest zgodne z prawem.
Na co pozwala polskie prawo?
Policja, przesyłając do prokuratury akta, wnioskowała o przedstawienie czwórce podejrzewanych zarzutów złamania ustawy o nieuczciwej konkurencji ("Kto ujawnia tajemnice przedsiębiorstwa...") oraz naruszenia ustawy o prawie autorskim ("Kto przywłaszcza sobie autorstwo albo wprowadza w błąd co do autorstwa całości lub części cudzego utworu..."). Możliwa odpowiedzialność: grzywna, kara ograniczenia wolności albo do dwóch lat więzienia.
Podejrzewani zaprzeczyli, by kopiowali materiały, i zeznali, że nie wiedzą, skąd na ich serwerach dokumenty poprzedniego pracodawcy. Prokuratura dochodzenie umorzyła.
- Podstawą umorzenia było uznanie, że zachowanie podejrzewanych nie zawiera znamion czynu zabronionego - mówi Małgorzata Gebel, szefowa Prokuratury Rejonowej w Gdyni. - Nieuczciwa konkurencja to nie jest prosta dziedzina, tylko określone wymogi prawne pozwalają pociągnąć daną osobę do odpowiedzialności karnej. Zawsze pozostaje droga cywilna.
Jak czytam w uzasadnieniu umorzenia, podejrzewani materiałów "nie zdobyli bezprawnie, czyli na przykład w wyniku kradzieży lub popełnienia innego przestępstwa".
Mecenas Skibicki: - To jest nonsens. Jak czytam to uzasadnienie, cały się trzęsę. Mam przyjąć, że polskie prawo po prostu pozwala wynosić czyjeś dokumenty i na nich pracować?
W latach 2010-14 prokuratorzy okręgu gdańskiego wszczęli 59 postępowań przygotowawczych z artykułów ustawy o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji. Tylko wobec czterech podejrzanych skierowano do sądu akty oskarżenia. W Warszawie przedsiębiorcy zgłosili 159 podobnych spraw - również zaledwie cztery z nich zakończyły się aktami oskarżenia. Reszta została umorzona lub śledczy odmówili wszczęcia postępowania.
Mecenas Elżbieta Modzelewska-Wąchal zajmująca się prawem konkurencji od 1987 roku mówi mi: - Zjawisko wynoszenia danych jest powszechne, trwa i rozwija się w najlepsze, bo sprzyja temu poczucie bezkarności. A przedsiębiorcy jak ognia unikają sądu, bo postępowania trwają latami i są bardzo skomplikowane oraz kosztowne.
źródło
i jak tu wierzyć w wymiar sprawiedliwości w tym kraju prowadząc biznes? do tego jeszcze dołożyć
bezkarną skarbówkę i mamy system państwa represyjnego dla małych i średnich firm