Konto usunięte pisze: ps:
Orlen może i omijał ale jak Polak jest na 1 miejscu to śmieszne jest jak ktoś tego nie widzi lub dostrzec nie chce
TRUE

Konto usunięte pisze: ps:
Orlen może i omijał ale jak Polak jest na 1 miejscu to śmieszne jest jak ktoś tego nie widzi lub dostrzec nie chce
4 stycznia 2012 r., godz. 15:44
Łukasz 7 czasem stawił się na CP1.
Niech Ci będzie. Wpisałeś live timing z opóźnieniemeMTi pisze: a jakie może być inne, bardziej aktualne, niż live timing?![]()
trudno się nie zgodzić. cały występ był szybk krótki i z rozbłyskiem na końcuburat pisze:rozbłysną jak meteor
na razie miejsce 21.burat pisze:Forki śmigają już chyba ze trzy lata i nie ma spektakularnych wyników
Nie taki pierwszydamaz pisze: pierwszy raz ever Volvo wzięło udział w Dakarze?
no to już wiadomo co i jak:eMTi pisze: od WP2 stopniowo coś zaczęło się dziać... może się z jakichś wypowiedzi dowiemy.. może problemy z samochodem itp.
Hołek pisze:To nie był mój dzień. Od samego startu czułem, że ustawienie zawiasów jest dużo za twarde. Zupełnie nie miałem feelingu w prowadzeniu auta i jechałem tak na przetrwanie. Do tego jeszcze złapaliśmy kapcia. Byliśmy przekonani, że dużo stracimy, ale w sumie straty nie są wielkie, a do mety jeszcze kawał drogi i będzie się działo. Może dzisiejszy mały kryzys to efekt wczorajszej euforii z prowadzenia w rajdzie? Tak, czy owak, trzeba jutro ostro przycisnąć. (...)
Długi, ciężki odcinek. Wczoraj zmieniliśmy trochę zawieszenie, gdyż uważaliśmy, że było zbyt twarde. Okazało się, że nowa konfiguracja również nie odpowiada specyfice dzisiejszej trasy. Mamy trochę problemy z amortyzatorami. Na OSie złapaliśmy wolnego kapcia, Jean-Marc wyskoczył z samochodu i dopompował koło. Może lepiej było zmienić ogumienie i później nadrabiać. A tak siedziało mi to gdzieś w głowie i jechałem bardziej zachowawczo. Ale nie w tym upatruję przyczyną mojego trochę słabszego wyniku. Ciężko było mi się odpowiednio skoncentrować i znaleźć swoje tempo. Być może nadeszły dni lekkiego kryzysu – najczęściej jest to trzeci, czwarty, piąty dzień, później ponownie odnajduję swoje tempo. Cały czas jesteśmy w czołowej grupie. Widać, że ściga się poważnie około pięciu załóg. Hummery jadą bardzo szybko, ale też bardzo szybko popadają w tarapaty. Trzeba jechać dalej i nie robić błędu.
Łaskawiec z 3 czasem na WP1, Sonik 5Małysz / Marton
Adam Małysz: Fajnie się jechało. Nie było tak ciepło. Zupełnie inaczej człowiek czuje się wtedy w samochodzie. Końcówka była okropna, z powrotem było czuć temperaturę i nic prawie nie było widać. Ale ogólnie jestem zadowolony z dzisiejszego odcinka.
Było dużo przejazdów rzecznych, dużo kamieni, proste z "niespodziankami". Gdy wyjeżdżaliśmy z rzeki, uderzyła w nas Toyota i stanęła. My nic nie widzieliśmy, bo woda poszła na nas. Myśleliśmy, że uderzyliśmy w brzeg, a jak woda opadła, patrzymy, a ten skurczybyk stoi koło nas. Potem jeszcze motocyklista wyjechał na nas z boku. Trochę lusterko uszkodzone i szyba poszła. Ci motocykliści, ci niedoświadczeni, są tak nieostrożni. Wyobraźni żadnej nie mają.
Rafał Marton: Startowaliśmy z dalekiej pozycji i było przed nami kilkanaście samochodów, które jadą wolniej od nas. Wyprzedziliśmy wczoraj 15-20 aut. Każde takie omijanie w kurzu jest niebezpieczne, zawodnicy różnie się zachowują, niektórzy nawet zajeżdżają drogę.
Najgroźniejsza sytuacja nie była jednak spowodowana wyprzedzaniem. Jakiś niepoważny facet, który stał w fesz-feszu (miałki pył), blokował drogę. Każdy, kto startuje w rajdach, wie, że jak się jedzie na takiej nawierzchni, to nie ma żadnej możliwości sterowania, prowadzi cię koleina. Jeśli zdejmiesz nogę z gazu, to stoisz. On wyszedł z samochodu, wyskoczył nam pod koła, mało brakowało, byśmy go przejechali. Po kilkudziesięciu kilometrach rąbnął nas w błotnik, nie wiem, o co chodzi. Mam jego numer, będę chciał to wyjaśnić.
Na szczęście samochód spisuje się dobrze.
Rafał Sonik
Największą przykrością dla mnie jest, że w dzisiejszym etapie nie było już z nami Józka Machaczka. Pięciokrotny zwycięzca Dakaru, z którym jechałem wszystkie moje Dakary. Józek - podobnie jak i my - uznaje, że jest to nie fair i że zostaliśmy przez to pozbawieni szansy rywalizacji w generalnej klasyfikacji quadów nieuczciwie. Ja się z tym zgadzam, ale moja decyzja jest inna. Będę jechał dalej właśnie po to, żeby udowodnić, że żadna decyzja sędziów nie pozbawi mnie woli walki i konkurowania z innymi zawodnikami - konkurencji uczciwej, fair, sportowej - i nie pozbawi mnie serca, aby na Dakar przyjechać i Dakar przejechać. Jestem głęboko przekonany, że tylko tym, że jadę dalej, mogę dać jasny sygnał, że nieuczciwymi metodami nie pozbędą się nas z tego rajdu.
Ciekawa relacja naszej nadziei sprawozdawstwa sportowego pokazująca, ze na Dakarze każdy swój krzyż nosić musi
Krótkie sprawozdanie z końcówki dnia 4 stycznia... Generalnie dotarliśmy na ostatnie 50 kilometrów odcinka specjalnego jazda po quedach - przyczyn w linii prostej do mety bylo 12 kilometrów a zawodnicy mieli jeszcze do przejechania 50 'kaloryferkiem'. Wyglądało ładnie, pofociliśmy i pojechaliśmy na metę przywitać z kwiatami Adama, co prawda kwiatów nie udało się dostać, ale i tak pojechaliśmy. Obok mety było lotnisko dla helikopterów, pustynne lotnisko dla helikopterów i akurat jeden wylądował, więc przez mniej więcej 5 minut nie było nic widać - gorzej niż w czasie burzy piaskowej, po prostu rudo w powietrzu i pół metra widoczności, tak czy siak nasi przyjechali, wiec odmeldowaliśmy się i jazda w kierunku campu żeby wszystko zgrać przygotować i wysłać, w roadbooku było zaznaczone że w pewnym momencie będziemy jechali przez góry drogą szutrową z adnotacją że ciężarówki o długości ponad bodajże 8 metrów mają jechać objazdem, objazd bagatela 120 kilometrów nadkładał więc pomyślałem sobie - będzie pięknie. No i miałem racje, było, fajna wąska droga, półką poprowadzona , w sumie przejazd przez 2000 metrów npm. W pewnym momencie - zgasł nam silnik - któryś raz z z kolei po odpuszczeniu gazu po prostu się zdławił, ok, może paliwo marne, wszystkie wskaźniki poprawnie pokazują więc co na pewno paliwo, jedziemy dalej, znów zgasło, hmm, może zjedźmy i zajrzyjmy do filtra powietrza, może zapchany, wiele więcej nie zrobimy w tym miejscu, kiedy przejechaliśmy 100 metrów i zatrzymaliśmy się spod maski poszedł biały dym, no to fajnie... zaglądamy pod maskę, patrzymy też do tylu, ostatnie 100 metrów od miejsca gdzie silnik się zgasł zalane wodą, nooo, to pięknie teraz, wywaliło chyba jakiś wężyk albo inne nie wiadomo co, ze mnie mechanik od porsche jak z koziej d* trąba, pozostali też raczej nie te kierunki studiów kończyli, no ale co tam, damy sobie rade, w końcu Porsz to tylko samochód, rzut okiem na zegarek , 18:20, no to do zachodu słońca mamy dwie godziny, podjechał do nas samochód z trzema tubylcami - takimi dość specyficznymi - odpowiadającymi za organizacje ruchu drogowego na rajdzie - jadą z kolumną rajdową pół dnia przed i rozstawiają policjantów na skrzyżowaniach, jadą w środku pilnując czy wszystko jest ok, i jadą na końcu odprawiając kontrole ruchu do domu, tak czy siak podjechali do nas ci 'środkowi' - pytają co sie stało, a potem nie pytając rozstawili się z autkiem, powłączali koguty i pilnowali żeby rajdówki i ciężarówki jadące obok nas nie przejechały - akurat stanęliśmy w takim miejscu że było między dwoma zakrętami, pod górkę i wąsko , więc ich pomoc była nieoceniona. NO ale wróćmy do naprawy - nie ma wody w zbiorniczku, wszystko zalane płynem, decyzja nr. jeden ile mamy wody - kilkanaście litrów, ok, to 3 litry zapas dla nas na bok a resztę nalewam do środka, nalane,próba odpalenia, niby chodzi ale nagle zaczyna syczeć i parować z przodu silnika, jest, widzę ze się leje z okolic pompy wody, no to obędzie kłopot. Telefony nie mają zasięgu, satelita działa wiec próbujemy się dobić do mechaników, nie odbierają, wtedy przyjechał Albert który wracał z odcinka do campu tą samą trasą pokazałem mu co ustaliłem i znaleźliśmy co to się rozszczelniło - Porsz ma aluminiowy króciec na który zakłada się rurę z chłodnicy, ten króciec ma 25 cm długości i jakieś 3cm średnicy, i ten króciec jest... uwaga uwaga, tadaaaaa, werble, ukłony dla inżynierów Porsze, ten króciec jest wciśnięty w blok, nie, nie wkręcony, nie założony i złapany cybantem, oryginalnie jest po prostu wpasowany w otwór w bloku, oczywiście nasz był luźny, żeby nie powiedzieć że lata jak ktoś tam po pustym sklepie :/ Na szczęście Albert miał jakiś super klej z palety loctite, tym razem w wersji saszetka 15gram, wręczył mi toto zostawił narzędzia i pojechał na camp - musieli wyrobić się w czasie żeby nie dostać taryfy - mają określony czas na dojechanie z mety oesu na camp - w tym przypadku bodajże 1.5 godziny na 140 kilometrów, wiec dość wyśrubowany czas. Pokleiłem co miałem pokleić, odczekałem zgodnie z zaleceniem 30 minut, zalewamy wodą, jest dobrze, woda weszła, silnik chodzi , nic nie cieknie, wygląda optymistycznie... Nagle, ze zbiorniczka zaczęły wychodzić bąbelki, ok, odpowietrza się, ale jak w pewnym momencie wybuchł pól metrowy gejzer to się trochę strapiliśmy... Może się bardzo odwietrza, dolewamy wodę, uruchamiamy silnik, 5 minut cacy, potem wulkan, operację powtórzyliśmy chyba 5 czy 6 razy, za każdym razem to samo, przestawiamy auto w drugą stronę - silnikiem w dół zbocza - to samo. No to bida, nie mam ochoty doktoryzować się z odpowietrzania rurkami dzwonimy po Piotra - niech przyjedzie i pomoże. Planowana godzina dojazdu serwisu... 22.
No wiec siedzimy, czekamy, panowie tubylcy przesympatyczni, opowiadają nam różne historie, w tym czasie mija nas kolumna wszystkich chyba rajdówek i ciężarówek, w pewnym momencie zaczynamy się zastanawiać czy rowerzyści i inwalidzi na wózkach też nas zaraz nie wyprzedzą, profilaktycznie od wszystkich polskich załóg zbieram wodę, tak na zapas żeby mieć do picia i w razie "W" do silnika, wspólnie z Chomikiem kręcimy film pt. "127 godzin II" oraz "Wyprawa w góry III", tubylcy opowiadają nam historie potwora Chupa Chubra, jest wesoło. Pytali się nas kiedy przyjedzie serwis - odległość 50 kilometrów... no to tak liczymy, godzina na decyzje że serwis się ruszy, godzina na to aż serwisant się zmusi wstanie i zacznie szukać kluczy, godzina kiedy je znajdzie.... Trzy godziny mowie. Nie wierzą.... Dopiero potem uwierzyli bo faktycznie po trzech godzinach dostajemy telefon. Jest problem, droga zamknięta, chłopaki stoją za przełęczą nie mają jak wjechać w tą drogę, objazd 150-170 kilometrów, nie mamy wyjścia musimy się do nich jakoś doholować. W tym miejscu mała uwaga - porsze jest z automatem, żeby się holować trzeba być na neutralu i silnik musi pracować, no i z tą pracą silnika był problem bo jak staliśmy to co 5 minut wywalało po 3 litry płynu... Ok, jak mus to mus, akurat przejeżdżali kolejni Tubylcy Land Cruiserem - zatrzymujemy, tłumacze w czym rzecz - doholować nas parę kilometrów - z mapy wychodziło mi ze 30 ale nie wiedziałem gdzie piotr stoi - tubylcy - młodzi chłopcy - zgadzają się, zaczepiam line, zalewam silnik do pełna, odpalam motor, mrugam światłami - umawiam się z nimi ze jak zamrugam w czasie jazdy to mają się zatrzymać bo to znaczy ze coś się źle dzieje. Ruszyliśmy.... JEZU, co tam się działo.... prosiłem chłopaków żeby jechali 30 kmh max, oni chyba nie zrozumieli bo lecieli 40-50, my na 4 metrowym holu za nimi, w kurzu wąską półką i zakrętami 90 stopni co chwile, gość chyba zapomniał ze coś ciągnie z tyłu, mrugam żeby zwolnił, zero reakcji, noga w hamulec, aż gościa przestawiło, ale dalej ciśnie 50 kmh, dobrze ze było ciemno bo z moim lękiem wysokości bym tam chyba skapitulował, ręce na kierownicy, wzrok wbity w coś co przypominało drogę w kurzu, widoczność prawie zero, walka o przetrwanie w końcu po 4 kilometrach doszliśmy do wniosku że jednak życie nam miłe i podziękujemy za te wycieczkę Tym razem oczywiście mruganie zero reakcji więc hamulec w podłogę i zobaczymy kto silniejszy - Porsz czy LC200, porsz staną skosem, lc200 też, ale w końcu zajarzyli że coś chcemy i się zatrzymali... Grzecznie podziękowałem za holowanie, nie bardzo wiedzieli czemu się odczepiamy, ale wzruszyli ramionami i pojechali dalej... Zaglądam do silnika - hmm, płyn jest, no dobra, to z górki próbujemy jechać o własnych siłach, droga klimatyczna, kolejne 10 km przejeżdżamy w kolumnie - na początku której jechała ciężarówka holujaca na 3 metrach liny quada - #254, Declerc - on tam chyba w pampersie jechał bo też widać było ze chłopaki walczą o zdążenie na metę i cisnęli ostro, a za nimi quadzik od lewej do prawej tylko, no ale on z unimogiem przed sobą to specjalnie hamulcami nie miał jak powalczyć, musiał przetrwać
Tak czy siak - okazało się że szaleńcza jazda przez góry przestraszyła nasze auto na tyle mocno żę się naprawiło, cud się stał, do obozu dotarliśmy około pół do pierwszej
Nasz Dakar hehehe, był kurz, deszcz (pierwszy raz od 8 m-cy), łzy
I Chupa chups nie zrobił nam nic... a co by chciał zrobić to w googlu poszukajcie
Masakra, potem do pracy i koniec obrabiania filmów i zdjęć około 4:30 rano, masakra, teraz odsypiamy kto może i jedziemy do miejscowości Fiambala oglądać....