Post
24 gru 2012, o 00:31
Historia Mercedesa z palca wyssana
Pewnego pięknego poranka w maju 1993 roku bramę fabryki w Stuttgarcie opuścił Mercedes W124 E200D w kolorze Antracit Gray. Za kilka dni powędrował on do salonu przy Steinbachjugendstrasse 2 w Hamburgu. Tam, po jakimś czasie, nabył go Alfred von Bombke - lekarz, który pracował w szpitalu odległym o dwieście kilometrów od swojego domu. Potrzebował on w miarę niedrogiego i oszczędnego samochodu, którym codziennie pokona dystans do pracy i z pracy. Klimatyzacji nie chciał - miał na nią uczulenie. Jak łatwo policzyć von Bombke swoją "gwiazdą" przebył do 1998 roku pół miliona kilometrów, a że silnik wybrał niezniszczalny, to jedynym jego kosztem w tym okresie było paliwo i materiały eksploatacyjne. O, przepraszam - w 1996 roku wymieniono podporę wału za 320 marek niemieckich. Z Mercedesa był bardzo zadowolony, ale kiedy w pracy awansował na dyrektora, postanowił zmienić go na nowszy model - W210. Prawdopodobnie jego zadowolenie z marki dosyć szybko zgasło, ale tu nie chodzi o Alfreda, a o jego samochód, więc doktora zostawiam już w spokoju (podobno 4500 marek wydał w serwisie chwilę po wygaśnięciu gwarancji "okulara").
Naszego E200D sprzedano panu Eduardowi Klimaanlage - porządnemu niemieckiemu sprzedawcy samochodów używanych. Na jego placu Mercedes stał może tydzień, po czym został zauważony przez śniadego obywatela Niemiec, niejakiego Kemara Dőnera. Dokładnie takiego czegoś szukał - duży, wygodny i niezniszczalny Mercedes, który nawet po zalaniu baku przepalonym olejem po frytkach z jego Atatűrk Bistro, pojedzie i nie odmówi posłuszeństwa.
Pan Dőner odliczył więc gotówkę i odjechał do domu nowym nabytkiem. Na przebieg nawet nie popatrzył. Nie było dla niego różnicy, czy pięćset, czy piećdziesiąt tysięcy kilometrów. Wiedział, że w rodzinne, dalekie strony limuzyna i tak dojedzie. W pierwszą podróż do Ankary wybrał się z całą gromadką już po tygodniu od zakupu. Trzy tysiące kilometrów w jedną stronę pokonali bez problemu, no, jedyną przygodą był przetarty lewy bok (autobus pod Istanbułem wyprzedzał ich "na czwartego" i troszkę brakło miejsca). Z tymi uszkodzeniami poradził sobie bratanek właściciela, z zawodu murarz, ale na blacharce też się znający. Z lewej Mercedes stracił trochę linię, ale dokładne oko Dőnera zdawało się tego nie zauważać.
Takich wycieczek w rodzinne strony W124 zaliczał około dziesięciu rocznie, co w połączeniu z dojazdami do pracy i na zakupy dawało piękny wynik "na zegarze". Po jedenastu latach od momentu wyprodukawania licznik Mercedesa wyzerował się. Te ostatnie sześć lat użytkowania wiązało się już z poniesieniem kosztów. Zawieszenie nie wytrzymywało bułgarskich, rumuńskich i tureckich dziur, więc kilkakrotnie zostało wymienione, nagar po oleju ze smażenia, osadzony na wtryskach, wymusił ich regenerację. Parę innych drobnych usterek skłoniłoTurka do sprzedaży "gwiazdy". Oddał ją oczywiście do zaprzyjaźnionego komisu "Tarkan Autohaus". Tam właściciel "salonu" zmuszony był niestety do korekty przebiegu - do przodu. Żaden Polak, ani Ukrainiec nie uwierzy przecież, że piętnaście tysięcy kilometrów, które aktualnie widniało na liczniku, ma jakiś związek z prawdą, a gdyby ktoś zorientował się, że to jest stan już po milionie - szanse na sprzedaż (nawet na wschód) byłyby prawie zerowe. Tak więc nasz E200D, za pomocą śrubokręta, zdążył w ciągu godziny przejechać dodatkowe dwieście siedemdziesiąt tysięcy kilometrów.
Okazyjna cena i wielki napis "Unfallfrei", w ciągu minuty od wystawienia do sprzedaży, przyciągnęły uwagę "polującego" na coś tego typu Heńka Importera - potomka słynnego rodu Importerów z Wielkopolski. On właśnie szukał czegoś takiego "pod klienta". Znalazł! Zapakował na lawetę, zapłacił i ruszył w drogę. W Zgorzelcu skalibrował tylko licznik, tak, by spełniał on Polską Normę PN/160000.
Wspomniany wcześniej klient to Kazimierz Złotówa - taryfiarz z dziada pradziada, aczkolwiek doświadczenie "za kółkiem" zdobywał do chwili przejścia na emeryturę, w mundurze, prowadząc milicyjną Nysę 521. Kiedy zobaczył, co przyjechało do niego z Rzeszy, nie zastanawiał się ani minuty. Takie auto, z takim przebiegiem zapowiadało falę samobójstw na postoju. Ładne, niezniszczone fotele postanowił zachować dla przyszłego właściciela i zarzucił na nie, towarzyszące mu od Wołgi, przez Poloneza, aż do teraz pokrowce z baraniego futra. Miękka wełna sprawiała, że Kazimierz czuł się w swoim "zakładzie pracy" jak w domu, a że dzieci już dorosłe i trzeba było pomóc im finansowo przy budowie, Kazek spędzał w "taryfie" więcej czasu niż z rodziną. W efekcie tego po ośmiu latach na zegarze w Mercedesie pojawiło się siedemset tysięcy kilometrów "z haczykiem". Czas na zmianę nadszedł. Zmiana pojazdu poprzedzona była oczywiście wizytą u Tadka Imadlarza, kolegi, który potrafił zrobić wszystko - od skonstruowania traktorka do koszenia trawy, po używanie tegoż włącznie (tylko on potrafił tak nim kosić, by trawnik był przycięty, a nie zaorany pod zasiew nowej trawy). Tadek wcisnął swój magiczny śrubokręt marki DeLoren w licznik i kiedy udało mu się już cofnąć w czasie o cztery lata, coś tam chrupnęło, wysypały się plastiki i Mercedes został zawieszony w czasoprzestrzeni z przebiegiem czterysta trzynaście tysięcy. Czas dla niego zatrzymał się w tym momencie - i ani drgnął! Nie drgnął też już nigdy więcej obrotomierz i prędkościomierz.
Biedny W124 przeszedł następnie przez kolejne ręce - Tomka Co Mama Po Nim Krzyczała. Kupił sobie chłopina od Złotówy auto i chciał go odrestaurować, ale mama nie była zachwycona zakupem i wymusiła na Tomku pozbycie się "gwiazdy". Po trzech tygodniach nalegania udało się jej osiągnąć cel. Mercedes trafił w moje ręce. I tu historia się urywa...
Ta długawa opowiastka mogła się wydarzyć w rzeczywistości. Jest nawet dość duże prawdopodobieństwo, że pod zmienionymi imionami i w innych położeniach geograficznych miała miejsce. Taką lub podobną historię ma znaczna część naszych "igiełek" przemierzających polskie drogi na wstecznym. Jednak najzabawniejsze jest to, że Jedynie Słuszna Historia samochodu sprowadzonego do Polski, historia także spełniająca Polską Normę jest krótka i treściwa. Polacy nie wierzą w jakieś miliony kilometrów, w jakichś Turków, co to najpierw na nas najeżdżali, a teraz nam auta chcą sprzedawać. Historia dziewiętnastoletniego Mercedesa W124 E200D, według PN/1989-2012, zamyka się w kilku zdaniach: w Niemczech jeden właściciel - lekarz, w Polsce jeden właściciel - starszy pan, emeryt, który jeździł tylko na działkę. Oryginalny przebieg - dwieście dwadzieścia pięć tysięcy kilometrów! Mega okazja!
I tego się trzymajmy!