mój znajomy przez dłuższy czas rzeczoznawczył. trzeba przejść kurs i wkręcić się do odpowiedniej grupki, żeby dostawać "zlecenia", czyli powołania do spraw sądowych. problem w tym, że sporą grupę rzeczo"znawców" stanowią emerytowani policjanci z drogówki. ewentualnie inni emerytowani, którzy chcą dorobić. jest też mała grupka takich, którzy z tego żyją.
sąd powołując biegłego nie musi kierować się wykształceniem, tytułem, doświadczeniem... (owszem, może... ale nie musi).
a jeszcze gorsze jest to, że podsądny mógłby przyprowadzić tuzin profesorów, inżynierów i cholera wie kogo. dla sądu obowiązujące jest zdanie powołanego biegłego. nawet, jeżeli jest bezsensowne. jedyne co można próbować zrobić, to prosić o powołanie innego biegłego.
jedna z bardziej kuriozalnych sytuacji z udziałem mojego kolegi:
sąd zgodził się na kolejnego biegłego -> tegoż kolegę. no i kolega poszedł na rozprawę i tłumaczy, że poprzednia opinia biegłego jest bez sensu, bo długość śladów hamowania + uszkodzenia pojazdu wskazują na zupełnie inną prędkość "początkową" (prędkość jazdy przed wypadkiem). autor zakwestionowanej opinii - były policjant - bez mrugnięcia okiem odpowiedział: bo pan wziął długości z protokołu po wypadku. a ten protokół robił Kowalski. ja Kowalskiego znam nie od dziś. on zawsze źle mierzy te odległości. więc prędkość była taka, jaką JA podałem.
sprawa dotyczyła zdarzenia z zejściem, więc kierowcy groziło więzienie. bez zawiasów.
między innymi z takich powodów mój kolega jednak zrezygnował z bycia rzeczoznawcą.