A ja polecam Krym. O tej porze roku jest tam spokojnie, pustawo, i ciepło na tyle, że bez problemów można się kąpać i opalać. Byliśmy tam niedawno na początku listopada i też było pięknie. Ludzie bardzo życzliwi, gościnni, chętni do pomocy
Są tam i komfortowe, choć względnie tanie pensjonaty, ale można przenocować prawie u każdego w domu prywatnym za grosze. Turysta z plecakiem jest tam chyba pod specjalną ochroną, bo takie wrażenie ciągle mieliśmy - szczególnego traktowania i życzliwości. Czymś pięknym jest rozgryzanie lokalnych zwyczajów i zasad rządzących transportem publicznym, handlem targowym i wszystkim dookoła.
I co najważniejsze - ani razu nie poczułem się jak ubogi Polaczek zazdroszczący bogatszym swobodnego wydawania kasy. 10 dni takiego łazikowania po Krymie kosztowało nas na 2 osoby w całości 900zł przy bardzo swobodnym gospodarowaniu kasą.
Generalnie nie trawię wypoczynku hotelowo - pensjonatowego, tylko zwyczajne włóczęgostwo z plecakiem. Nie ciekawi mnie dojazd samochodem pod drzwi hotelu i późniejsze wylegiwanie się na plaży, zaliczanie knajp, dyskotek, czy zwiedzanie okolicznych zabytków. Kocham kontakt z lokalnym narodem, ścisk w ich środkach transportu, jazdę pociągiem z kurami, problemy z dogadywaniem się, łażenie po górskich wioskach, pytanie o noclegi w stodole (raczej wolą zaprosić do domu ze strachu, że im turyści stodołę spalą), próbowanie lokalnej kuchni w wersjach wszelakich, spanie w śpiworze bez wieczornego prysznica (a co!), czy nawet bez zdejmowania ubrania (jeszcze bardziej a co!!!)
Codziennie w innym miejscu, noclegi gdzie się da, jedzenie gdzie się da (mam mocny żołądek)
Czymś kapitalnym jest jazda do Symferopola pociągiem ze Lwowa (24h). Niezłym hard corem jest przekraczanie granicy w połowie nocy razem z tłumem miejscowych "mrówek".
I to wszystko w atmosferze zaskoczeń, zdziwień i kupy śmiechu z tytułu kontaktów ludnością tubylczą, , niepewności, co robimy jutro - to jest to, co lubię.
W planach Rumunia
