remek pisze:
Nawet jak wszystkie elektrownie wybuchną, to za złoto chleb kupisz
Jedyne ryzyko, że jakiś skurw... alchemik wreszcie opracuje tanią metodę hurtowego przerobu piasku na złoto, i ceny spadną
cubikon pisze:
"jak jest potrzebne" to już za późno na kupowanie
"Jak jest potrzebne", rozumiałbym tu raczej jako sytuację, w której "bezpośrednia potrzeba" może zaistnieć.
Przykład życiowy: zdarzyło się nam tak, że przez pewien czas ja zarabiałem dość duże pieniądze, natomiast żona wcale; pierwsze cośmy zrobili to ubezpieczyli mnie po uszy tak, żeby na wypadek mojego (mocno niewykluczonego) nagłego zejścia zapewnić żonie i dziecku przyzwoity poziom życia (tak, tak... wiem - ryzykowałem, że żona mi to zejście przyspieszy, ale jakoś się udało

).
Potem zmieniłem pracę na spokojniejszą (i znaaacznie gorzej płatną), a żona akurat zaczęła zarabiać przyzwoicie... pierwsze, co zrobiliśmy, to zlikwidowaliśmy moją wypasioną polisę życiową, a forsę która do tej pory szła na jej opłacanie, radośnie przepijamy na bieżąco.
Apropo: ktoś może oferuje ubezpieczenie od alkoholizmu...?
Co do zapewniania dziecku bezpiecznej przyszłości: zupełnie serio uważam, że pieniądze pieniędzmi, mogą się przydać, ale najważniejsze są umiejętności. Oczywiste: języki, matematyka, karate... ale także psychospołeczne.
Empatia. Samodzielność. Zimna krew. Prawidłowa samoocena. Umiejętność odnalezienia się w grupie i umiejętność kontrolowania swoich emocji. Zdolność do twórczego myślenia, punktualność, fantazja, pracowitość, odwaga, samodyscyplina i tysiąc innych (indywidualnie uznane za niepotrzebne - skreślić).
Tego się nie da kupić, ale tego się da nauczyć.
A dzięki pewnym umiejętnościom, bez względu na to jaki kataklizm przewali się kiedyś nad nami czy nad naszymi dziećmi - człowiek sobie jakoś poradzi. Mieszkania mogą się zawalić, obligacje zmienić w makulaturę, fabryki zbankrutować lub ulec nacjonalizacji, ziemię (wraz z zakopanym złotem) czasem przychodzi porzucić i uciekać przed pożogą na kraniec świata - i w nowym miejscu zaczynać od absolutnego zera... pokolenie naszych dziadków coś o tym wie, my czasem zapominamy... a nikt nam nie dał gwarancji, że tu już zawsze będzie święty spokój i dobra pogoda.
Może - zamiast tyrając poza domem na materialną wyprawkę dla dziecka, które w tym czasie wychowywane (

) będzie przez szkołę, podwórko, babcie i bony, ciotki i księdza katechetę - czasami lepiej zarobić mniej, a za to mieć dla niego więcej czasu i większy wpływ na to, jak się kształtuje jego umysł i charakter.
Wiem, że jedno nie całkiem wyklucza drugie... ale zbyt wiele widzę dookoła sytuacji, kiedy ludziom wydaje się, że odpowiedzialność za przyszłość swoich dzieci to tylko kasa - i temu podporządkowują całą resztę.
A efekty bywają potem straszliwe - dla wszystkich zainteresowanych.
Dlatego tak sobie czasem brzdąkam, ku rozwadze... Może się komuś przydadzą te uwagi praktyka - tzn. ojca, który całkiem optymistycznie widzi przyszłość syna, już dorosłego, choć wcale nie wyposażył go w gotówkę, złoto, polisy, nieruchomości i inne takie doczesne dobra...