Roweruję trochę więcej niż Alan, trochę mniej jeżdżę za kierownicą, ale nadal trzymam z kierowcami.
Nie ogarniam dlaczego można bez "prawa jazdy na rowery", czy karty rowerowej poruszać się w ruchu uliczno-ścieżkowym. Nie chodzi mi o to, żeby od razu wszystko regulować, ale w tym wypadku chodzi o bezpieczeństwo i znajomość podstawowych zasad ruchu. Rowerzyści często poruszają się z prędkością porównywalną do aut w mieście (20-30kmh), są nieoświetleni, manewrują jak chcą, przepychają się między samochodami, przecinają na czerwonym itp. Prawie codziennie spotykam rowerzystów, którzy są nie tylko zagrożeniem dla samochodów (a właściwie dla siebie, bo to oni nie mają szans, a nie samochody), ale i dla innych rowerzystów. Peletony jeżdżące całą szerokością ścieżek, brak świateł, wyprzedzanie bez dzwonka, czy choćby krzyknięcia "uwaga!" (jak już taka bieda, że 2zł na dzwonek nie miał).
Za to kultura wśród kierowców względem rowerzystów jest coraz większa i naprawdę dawno nie spotkałam się już z tym, żeby ktoś mnie obtrąbił (bo nie liczę krótkiego trąbnięcia, żeby dać sygnał, że jedzie), ochlapał, zepchnął, wymusił albo nawet nie przepuścił na przejeździe/przejściu. Serio, jest coraz lepiej.
Coraz lepiej jest też z pieszymi, którzy zaczynają kumać gdzie jest ścieżka a gdzie chodnik, a przecinając ścieżki się rozglądają, bo wiedzą, że w starciu z rowerem będzie bolało.
Niestety poprawy nie widzę u rowerzystów, a wręcz jest coraz gorzej - co może wynikać z ich coraz większej liczby. Mam do pracy 5km i za każdym razem jak jadę rowerem mam wrażenie, że moim największym wrogiem są inni rowerzyści
