o USA (żeby nie psuć BLOGa Arno)
: 22 wrz 2008, o 12:12
jak obiecałem tak robię: korespondencja różnych osób, które pierwszy raz odwiedzały USA. korespondencja mocno cenzurowana (przeze mnie), bo zapodana w oryginale mogłaby zaszkodzić autorom.
jest to zupełnie prywatna korespondencja z czasów kiedy nie było jeszcze blogów (albo jeszcze nie były tak popularne). ważne jest, że wrażenia są "na gorąco" i są spisywane przez ludzi, którzy pierwszy raz wylądowali za oceanem, chociaż niekoniecznie było to ich marzenie. nie chodzi tu o jakieś uprzedzenia w stosunku do USA. po prostu nie byli "amerykofilami" a za ocean trafili, bo tak wyszło.
pozwoliłem sobie założyć osobny wątek, bo temat "w oryginale" pojawił się w wątku http://theforum.pl/bb3/viewtopic.php?f= ... ead#unread, a ponieważ jest to autorski blog Arno, nie będę go zaśmiecał. jeśli ktoś uzna, że trzeba jednak to scalić, niech scala.
opowieść pierwsza:
> To byl dlugi weekend
>
Zrobilismy w sumie 2200 km. Pierwony cel wyprawy - Waszyngton zostal zmieniony na Niagare. Poniewaz moi koledzy sa bardziej amerykanscy niz europejscy i stwierdzili ze Waszyngton to nie i moze by tak zobaczyc cos naprawde ciekawego, cos duzego, cos amerykanskiego - wodospady Niagara. (pisze wodospady bo w rzeczywistosci sa to trzy wodospady). Na szczescie udalo mis sie przekonac ich ze waszyngton to tez jest cos amerykanskiego i wycieczka do stolicy pozostala na liscie spraw do zobaczenia pod numerem 2. Tak jak sie obawialem wodospady calkowicie mnie rozczarowaly. Moze spowodowala to moja przekora, ze skoro to nie moj pomysl zeby tu jechac, to nie bedzie mi sie podobac, moze - nie wiem. W kazdym razie niagara to nic szczegolnego. Wielka rzeka, chyba wieksza od Wisly pod Toruniem, ktora nagle sie urywa. Co sie z nia dalej dzieje, niestety nie widac za dobrze, bo to jest juz za granica Kanadyjska, obserwacje utrudniaja dodatkowo wielkie ilosci mgly i pary wydobywajace sie z czelusci, jednym slowem wszystko wyglada jak awaria gigantycznej rury z ciepla woda w lazience. Wszedzie tryskajaca woda, huk i taka para ze nic nie widac - jednym slowem zrob sobie sam Niagare, najlepiej z zona. Rozczarowani, udalismy sie do stolicy tego (k)raju hamburgerow. Po dlugiej podrozy, do Waszyngtonu dojechalismy o dziesiatej w nocy. Po przyjezdzie, pierwsze co zroblilismy to poszlismy przywitac sie z gospodarzem, Clinton obiecal na nas czekac z jajecznica. Podchodzimy pod bialy dom, a tam zamkniete, oczywiscie ulica zamknieta, policja nikogo nie przepuszcza bo bil bedzie ladowal smiglowcem, aby miec lepszy widok udalismy sie na pobliski trawnik (slynny trawnik przed bialym domem). Nie zdazylismy nawet usiasc a juz byl przy nas policjant, "nie mozecie tu siedziec. Dlaczego? przeciez to wolny kraj. Widzicie tych gosci na dachu, to sa snajperzy, strzelaja do wszystkiego bez ostrzezenia. No dobra, dobra juz idziemy - ale przyjdziemy tu rano zebys sobie nie myslal" Tak wygladalo nasze pierwsze spotkanie z bilem, jego powrot do domu "na ziemniaki" musielismy ogladac z wiekszej odleglosci. Po dwudziestu minutach czekania i sprawdzaniu znajomosci jezyka poskiego przez policjantow, w stylu "hej! Andrzej podaj mi moj magazynek, jestes pewny ze zabrales granatnik?, bo w torbie sa tylko aparaty fotograficzne" - na szczescie zaden nie mial polskich korzeni, przylecial smiglowiec, mrugajac swiatlami jak na "bliskich spotkaniach osmego stopnia" Ze smiglowca wyszedl bil i kilku innych oficjeli i poszli do domu (oczywiscie bialego). Po przywitaniu sie z gospodarzem udalismy sie na miasto, postanowilismy zroblic sobie wycieczke po glownej ulicy Waszyngtonu - Pensylwania ave. Juz pierwsze metry przechadzki nas zachwycily - to nie jest Waszyngton to jest Paryz! Chodniki, przechodnie, ogrodki knajp, cieplo i cicho, brak autostrad, wiezowcow, murzynow i macdonaldow - jednym slowem europa. Po dojsciu pod kapitol, zorientowalismy sie ze jest juz pierwsza w nocy - czas spac. Okoliczne hotele zachwycaja wygladem, ale sadzac po mundurach portierow przed drzwiami, nie bedzie nas stac nawet na napiwki dla nich, o oplacie za nocleg nie wspominajac. Postanowilismy poszukac czegos tanszego - pojechalismy w kierunku przedmiesc. Ceny hoteli, zaczely powoli spadac, niestety bardzo wolno, nadal utrzymywal sie poziom 100$ od osoby. Po pol godziny jazdy, ze zdziwieniem zauwazylismy ze jestesmy jedynymi bialymi w samochodzie, do tego ilosc radiowozow na sygnale wzrosla powyzej przecietnej - pieknie pomyslalem , jestesmy w murzynowie - czas wiac! ale gdzie? Bil juz dawno spi. W tym momencie ujawnil sie pierwszy sygnal naszej amerykanizacji, (tak tak to prawda, czlowiek podswiadomie przejmuje wzorce kulturowe (he he ), spolecznosci w ktorej przebywa) - jedziemy na autostrade tam bedziemy bezpieczni. Rzeczywiscie, juz na drugim zjezdzie znalezlismy tani motel za 50$ za pokoj i spedzilismy w nim reszte nocy, calosc przypominala troche "urodzonych mordercow" ale co tam. Drugi dzien w Waszyngtonie, spedzilismy niezwykle pracowicie, wizyta u bila na sniadaniu. Bialy dom w dzien wyglada bardzo skromnie - malizna taka ze strach, niejeden nasz biznesmen z pruszkowa ma wieksza wille a o radnych nie wspomne. Budynek, stoi tak blisko ulicy, ze biedny bil nie moze rano wyjsc w gaciach na prog po gazety bo zaraz wszyscy go zobacza i beda sie smiac. To naprawde zaskakujace, wszyscy znamy obraz bialego domu (wykreowany przez telewizje) ale od strony ogrodu - trawnik a w oddali dom, natomiast od drugiej strony, od strony Pensylwania ave, dom stoi jakies 20 metrow od ogrodzenia, tak ze wszyscy moga zobaczyc prezydenckiego melexa, bo innych pojazdow mu nie wolno prowadzic, zaparkowanego przed drzwiami. Malo tego, gosciu ma naprawde przerabane, jest niedziela, godzina 8 rano a wokol, na ulicy ruch i halas jak cholera, samochody dostawcze, roboty drogowe, jednym slowem nikt sie nie wyspi. Widac ze facet ma slabe dojscie w urzedzie dzielnicowem, jakby Nam, na Dlugiej, ktos wiercil dziure w ziemi w niedziele o osmej rano, to bym gosci przestawil, a bil nic - ta polityczna poprawnosc go kiedys zgubi. Po wizycie w bialym domu, udalismy sie w kierunku "paly" czyli takiego patyka, jaki napoleon kiedys ukradl z egiptu, tylko ze ten amerykanski jest oczywiscie najwiekszy na swiecie. Potem zwiedzanie, murow: koreanskiego i wietnamskiego z nazwiskami poleglych. Sprawdzilem nazwiska - w wietnamie nie zginal zaden Kowalski, ale za to trzech Szymanskich, widocznie Kowalscy lepiej sie dekowali. Po murach, wizyta w muzeum lotnictwa i kosmonautyki - nic ciekawego z technicznego punktu widzenia, same pamiatkowe eksponaty, kapsuly Glen'a i Amstrong'a, samoloty Yeagera i Rutan'a, miesniolot Gossamer'a i inne takie no i oczywiscie silniki Generala Elektryka. Duzo imperialnej pychy i poza tym nic ciekawego. Zdecydowanie bardziej wolalbym zobaczyc muzeum sztuki. Ale wolalem sie nie przyznawac do moich dziwactw w stylu "obrazy", zwlaszcza ze kilka dni wczesniej zostalem dosyc zabawnie wprowadzony z kraine sztuki, po tym jak jeden z kolegow kupil z przeceny przewodnik po impresjonistach (dosyc kiepski zreszta) i zaczal mnie uswiadamiac odnosnie maneta - "gosciu jakie fantastyczne obrazy sa ci impresjonisci, w polsce takiego albumu z obrazami nigdzie nie kupisz. Rzeczywiscie, odparlem, pierwszy raz widze" I w zwiazku z tymi pieknymi okolicznosciami przyrody pozwole sobie ow list zakonczyc.
>
> Pozdrawiam
jest to zupełnie prywatna korespondencja z czasów kiedy nie było jeszcze blogów (albo jeszcze nie były tak popularne). ważne jest, że wrażenia są "na gorąco" i są spisywane przez ludzi, którzy pierwszy raz wylądowali za oceanem, chociaż niekoniecznie było to ich marzenie. nie chodzi tu o jakieś uprzedzenia w stosunku do USA. po prostu nie byli "amerykofilami" a za ocean trafili, bo tak wyszło.
pozwoliłem sobie założyć osobny wątek, bo temat "w oryginale" pojawił się w wątku http://theforum.pl/bb3/viewtopic.php?f= ... ead#unread, a ponieważ jest to autorski blog Arno, nie będę go zaśmiecał. jeśli ktoś uzna, że trzeba jednak to scalić, niech scala.
opowieść pierwsza:
> To byl dlugi weekend
>
Zrobilismy w sumie 2200 km. Pierwony cel wyprawy - Waszyngton zostal zmieniony na Niagare. Poniewaz moi koledzy sa bardziej amerykanscy niz europejscy i stwierdzili ze Waszyngton to nie i moze by tak zobaczyc cos naprawde ciekawego, cos duzego, cos amerykanskiego - wodospady Niagara. (pisze wodospady bo w rzeczywistosci sa to trzy wodospady). Na szczescie udalo mis sie przekonac ich ze waszyngton to tez jest cos amerykanskiego i wycieczka do stolicy pozostala na liscie spraw do zobaczenia pod numerem 2. Tak jak sie obawialem wodospady calkowicie mnie rozczarowaly. Moze spowodowala to moja przekora, ze skoro to nie moj pomysl zeby tu jechac, to nie bedzie mi sie podobac, moze - nie wiem. W kazdym razie niagara to nic szczegolnego. Wielka rzeka, chyba wieksza od Wisly pod Toruniem, ktora nagle sie urywa. Co sie z nia dalej dzieje, niestety nie widac za dobrze, bo to jest juz za granica Kanadyjska, obserwacje utrudniaja dodatkowo wielkie ilosci mgly i pary wydobywajace sie z czelusci, jednym slowem wszystko wyglada jak awaria gigantycznej rury z ciepla woda w lazience. Wszedzie tryskajaca woda, huk i taka para ze nic nie widac - jednym slowem zrob sobie sam Niagare, najlepiej z zona. Rozczarowani, udalismy sie do stolicy tego (k)raju hamburgerow. Po dlugiej podrozy, do Waszyngtonu dojechalismy o dziesiatej w nocy. Po przyjezdzie, pierwsze co zroblilismy to poszlismy przywitac sie z gospodarzem, Clinton obiecal na nas czekac z jajecznica. Podchodzimy pod bialy dom, a tam zamkniete, oczywiscie ulica zamknieta, policja nikogo nie przepuszcza bo bil bedzie ladowal smiglowcem, aby miec lepszy widok udalismy sie na pobliski trawnik (slynny trawnik przed bialym domem). Nie zdazylismy nawet usiasc a juz byl przy nas policjant, "nie mozecie tu siedziec. Dlaczego? przeciez to wolny kraj. Widzicie tych gosci na dachu, to sa snajperzy, strzelaja do wszystkiego bez ostrzezenia. No dobra, dobra juz idziemy - ale przyjdziemy tu rano zebys sobie nie myslal" Tak wygladalo nasze pierwsze spotkanie z bilem, jego powrot do domu "na ziemniaki" musielismy ogladac z wiekszej odleglosci. Po dwudziestu minutach czekania i sprawdzaniu znajomosci jezyka poskiego przez policjantow, w stylu "hej! Andrzej podaj mi moj magazynek, jestes pewny ze zabrales granatnik?, bo w torbie sa tylko aparaty fotograficzne" - na szczescie zaden nie mial polskich korzeni, przylecial smiglowiec, mrugajac swiatlami jak na "bliskich spotkaniach osmego stopnia" Ze smiglowca wyszedl bil i kilku innych oficjeli i poszli do domu (oczywiscie bialego). Po przywitaniu sie z gospodarzem udalismy sie na miasto, postanowilismy zroblic sobie wycieczke po glownej ulicy Waszyngtonu - Pensylwania ave. Juz pierwsze metry przechadzki nas zachwycily - to nie jest Waszyngton to jest Paryz! Chodniki, przechodnie, ogrodki knajp, cieplo i cicho, brak autostrad, wiezowcow, murzynow i macdonaldow - jednym slowem europa. Po dojsciu pod kapitol, zorientowalismy sie ze jest juz pierwsza w nocy - czas spac. Okoliczne hotele zachwycaja wygladem, ale sadzac po mundurach portierow przed drzwiami, nie bedzie nas stac nawet na napiwki dla nich, o oplacie za nocleg nie wspominajac. Postanowilismy poszukac czegos tanszego - pojechalismy w kierunku przedmiesc. Ceny hoteli, zaczely powoli spadac, niestety bardzo wolno, nadal utrzymywal sie poziom 100$ od osoby. Po pol godziny jazdy, ze zdziwieniem zauwazylismy ze jestesmy jedynymi bialymi w samochodzie, do tego ilosc radiowozow na sygnale wzrosla powyzej przecietnej - pieknie pomyslalem , jestesmy w murzynowie - czas wiac! ale gdzie? Bil juz dawno spi. W tym momencie ujawnil sie pierwszy sygnal naszej amerykanizacji, (tak tak to prawda, czlowiek podswiadomie przejmuje wzorce kulturowe (he he ), spolecznosci w ktorej przebywa) - jedziemy na autostrade tam bedziemy bezpieczni. Rzeczywiscie, juz na drugim zjezdzie znalezlismy tani motel za 50$ za pokoj i spedzilismy w nim reszte nocy, calosc przypominala troche "urodzonych mordercow" ale co tam. Drugi dzien w Waszyngtonie, spedzilismy niezwykle pracowicie, wizyta u bila na sniadaniu. Bialy dom w dzien wyglada bardzo skromnie - malizna taka ze strach, niejeden nasz biznesmen z pruszkowa ma wieksza wille a o radnych nie wspomne. Budynek, stoi tak blisko ulicy, ze biedny bil nie moze rano wyjsc w gaciach na prog po gazety bo zaraz wszyscy go zobacza i beda sie smiac. To naprawde zaskakujace, wszyscy znamy obraz bialego domu (wykreowany przez telewizje) ale od strony ogrodu - trawnik a w oddali dom, natomiast od drugiej strony, od strony Pensylwania ave, dom stoi jakies 20 metrow od ogrodzenia, tak ze wszyscy moga zobaczyc prezydenckiego melexa, bo innych pojazdow mu nie wolno prowadzic, zaparkowanego przed drzwiami. Malo tego, gosciu ma naprawde przerabane, jest niedziela, godzina 8 rano a wokol, na ulicy ruch i halas jak cholera, samochody dostawcze, roboty drogowe, jednym slowem nikt sie nie wyspi. Widac ze facet ma slabe dojscie w urzedzie dzielnicowem, jakby Nam, na Dlugiej, ktos wiercil dziure w ziemi w niedziele o osmej rano, to bym gosci przestawil, a bil nic - ta polityczna poprawnosc go kiedys zgubi. Po wizycie w bialym domu, udalismy sie w kierunku "paly" czyli takiego patyka, jaki napoleon kiedys ukradl z egiptu, tylko ze ten amerykanski jest oczywiscie najwiekszy na swiecie. Potem zwiedzanie, murow: koreanskiego i wietnamskiego z nazwiskami poleglych. Sprawdzilem nazwiska - w wietnamie nie zginal zaden Kowalski, ale za to trzech Szymanskich, widocznie Kowalscy lepiej sie dekowali. Po murach, wizyta w muzeum lotnictwa i kosmonautyki - nic ciekawego z technicznego punktu widzenia, same pamiatkowe eksponaty, kapsuly Glen'a i Amstrong'a, samoloty Yeagera i Rutan'a, miesniolot Gossamer'a i inne takie no i oczywiscie silniki Generala Elektryka. Duzo imperialnej pychy i poza tym nic ciekawego. Zdecydowanie bardziej wolalbym zobaczyc muzeum sztuki. Ale wolalem sie nie przyznawac do moich dziwactw w stylu "obrazy", zwlaszcza ze kilka dni wczesniej zostalem dosyc zabawnie wprowadzony z kraine sztuki, po tym jak jeden z kolegow kupil z przeceny przewodnik po impresjonistach (dosyc kiepski zreszta) i zaczal mnie uswiadamiac odnosnie maneta - "gosciu jakie fantastyczne obrazy sa ci impresjonisci, w polsce takiego albumu z obrazami nigdzie nie kupisz. Rzeczywiscie, odparlem, pierwszy raz widze" I w zwiazku z tymi pieknymi okolicznosciami przyrody pozwole sobie ow list zakonczyc.
>
> Pozdrawiam