ky pisze:
w wielu firmach wciąż pokutuje pogląd, że pracownik musi się pojawiać na miejscu.
Raz, przyzwyczajenie z epoki dawno minionej - dwa, psychologia szefa. Jak ktoś się bardzo niepewnie czuje i musi mieć dowartościowanie, to nic mu tak dobrze nie robi, jak widok ludzików w przegródkach. Można doglądać "pańskim okiem", można opierniczyć, mozna sprawdzić listę obecności... W domu jak siedzą i pracują, to nie to samo
Konto usunięte pisze:
Kluczem jest chyba dobra infrastruktura drogowa. Czyli, żeby można było bez problemu i w założonym czasie dojechać (...) gdzie tam różne profesje potrzebują.
Jak dla mnie - główny argument przeciwko przenosinom do Warszawy, choć czasami miewam propozycje i pokusy
rrosiak pisze:
często dość sztywnej zależności pomiędzy miejscem zamieszkania, a stanem posiadania, wygodą
Wygoda w duży mieście - rzecz względna. Patrz wyżej.
Natomiast stan posiadania...
Parę razy w życiu przeliczałem materialny aspekt przenosin do Warszawy. W porównaniu np. z Krakowem - pensja w branzy (media, początek lat 90.) była wyższa o jakieś 30%, ale koszty życia (od wynajęcia mieszkania po zakupy w warzywniaku) - o 45-50%.
Więc czasem lepiej mniej zarabiać, ale i mniej wydawać.
rrosiak pisze:
żal do rodziców z powodu przeniesienia się na prowincję i tym samym ograniczenia mu dostępu do cywilizacji.
To była era przed-internetowa. dziś oczywiście nadal jest różnica, ale śmiem twierdzić, że dużo mniejsza. Poza tym, o ile Kielce, Suwałki czy Wałbrzych są prowincją w stosunku do Warszawy, to Warszawa - jeszcze większą wobec np. Londynu, Paryża, czy Nowego Jorku
Czy to powód, żeby wieźć dzieciaki właśnie tam? IMO, same kiedyś pojadą, jeśli zechcą
Konto usunięte pisze:
Na całym świecie ośrodki naukowe mieszczą się w pobliżu większych miast.
Niekoniecznie. W świecie anglosaskim najlepsze uniwerki bywają upchane po dziurach. Mój uubiony przykład - szkockie St.Andrews. To trochę tak, jakby u nas UJ był w Wiślicy

(...a mogła go królowa tam lokować

).
rrosiak pisze:
z życiem kulturalnym jest nadal lipa.
Już widzę, jak te tłumy Warszawiaków spod Warszawy i Krakusów spod Krakowa, z tych swoich domków z ogródkami na kredyt 45 lat we franku, po całym dniu wytężonej budowy rowiniętego kapitalizmu, gremialnie walą do oper, muzeów i filharmonii. Całymi rodzinami, zwłaszcza.
Sam zresztą, mieszkając/pracując w dużych miastach (i tracąc masę czasu w korkach, a potem marząc już tylko o tym, żeby zalec na tapczanie) rzadziej bywałem "odbiorcą kultury wysokiej", niż siedząc na prowincji.
Więc to niekoniecznie jest takie proste...
Ale - dyskusja o tym, czy lepsze wielkie miasto czy nie, to trochę jak Święta WLKn contra BN. Każdy co innego lubi, czego innego pragnie, albo po prostu jest na innym etapie życiowej i zawodowej drogi.
Ja bardziej chciałem sprowokować rozmowę o krajach i regionach.
Mnie cholernie kusi - jako kolejne miejsce zamieszkania - Wybrzeże (Gdynia?) oraz Sudety; natomiast poza Polską, myślę, mógłbym się na dłużej odnaleźć np. w Bretanii...(tak mi się wydaje, bo nigdy tam nie byłem

).