Arno pisze:A z drugiej strony jesli sie zastanowic, co powoduje piractwo, to ciarki chodza po plecach:
1. Przemysl muzyczny ledwo dyszy. Nie produkuje nic wartosciowego na szersza skale, bardzo rzadko pojawiaja sie nowi artysci promowani przez majorsow - no bo skad maja brac na to pieniadze, jesli u nas sukces to 5000 plyt.
Mamy w domu kilkaset płyt, czyli chyba nie jesteśmy takie piraty. Obecnie kupujemy jedną na kilka miesięcy, bo większość nowości to szajs, ewentualnie szajs do potęgi entej. Jeden kawałek się nadaje, reszta do kosza. Ale płytę kupiłeś całą. Za 30, 40, 60 czy 120PLN dostałeś 1/12 czy 1/15-ą. Wolę poszperać w starych winylach.
Tu mamy też przyczynę, dlaczego przemysł rozrywkowy niechętnie patrzy na dystrybucję elektroniczną. Ciężko jest sprzedać 11 gównianych piosenek i jedną dobrą, gdy materiał jest dostępny w kawałkach.
Jest jeszcze jeden powód, dla którego kilku płyt nie kupiłem (w tym ostatniego Kultu i El doopy -- i nie mam tu na myśli arogancji Staszewskiego). Pieprzone zabezpieczenia. Płacę za CD-ka po to, żeby nie móc sobie go zrzucić do postaci cyfrowej? Teraz mam zmieniarkę, ale białym paściu miałem radio z pojedynczym napędem, za to odtwarzającym również MP3. I co? I jajco, sięganie lewą ręką za prawe ucho pod kolanem. Albo trzeba zajumać z netu. Mówiłem już, że mamy kilkaset płyt? Bez zmieniarki, której w domu nie mamy, ciężko się tym operuje, chyba że masz jakiś mediaserwer (nawet głupiego Ipooda z podstawką pod niego). Ale nie, nie wolno, bo na pewno rozdam wszystkim dookoła. A może, na imprezce, powinienem kasować gości za to, że puściłem kawałek?
2. Firmy produkujace filmy tez sie beda mocno zastanawiac czy cokolwiek produkowac jesli ludzie nie chodza do kina, bo dzien po premierze ogladaja fimy na komputerze, dzieki toremu ukradli ten film z netu.
Są tacy, co chodzą. Choćby dlatego, że w domu trudno sobie zorganizować ekran o rozmiarach kinowych. Jeszcze parę lat temu Moje Słońce ciągnęło na kilkanaście tytułów rocznie. Obecnie, jak się wybierzemy ze dwa-trzy razy do kina na rok, będzie dobrze. No bo na co? Na kompletnie spieprzonych Watchmenów? Na kiepską (przynajmniej moim zdaniem) Incepcję? Prawdę mówiąc, próbuję sobie przypomnieć jakiś film z lat ostatnich, który zapadł mi w pamięć na dłużej. I co? Null, nada, zero, mrok, dopiero po dłuższym zastanowieniu się wyłania się z tego mroku np. Benjamin Button. Niech Hollywood nadal produkuje badziew, a potem się dziwi, że ludzie wolą to ukraść -- przynajmniej nie mają potem poczucia kompletnie straconej kasy.
3. Po co TV ma wydawac poieniadze na produkcje dobrych seriali, skoro wszyscy ciagna te seriale przez inetrnet za darmo... A dobry serial, to dobre pieniadze wydane na produkcje. - zastanowcie sie ile kosztuje wyprodukowanie odcinka Mad men, dr House, Californication, Grey's Anatomy, Flashforward...
Tu bym musiał moje Słońce zaprosić. Ale w skrócie: mieliśmy full pakiet HBO z kablówki. I co? I nic. Rome w Polsce pojawił się, jak już leciał albo kończył się drugi sezon. Do tego u nas serial często skażony beznadziejnym tłumaczeniem/dubbingiem, bez oryginalnej ścieżki dźwiękowej (noż kuźwamać, mamy XXIw, DVB-X i możliwość broadcastowania wielu wersji językowych z obrazem). No i w owych czasach tylko SD. A z netu fullHD, z oryginalną ścieżką. Dziwisz się, że ludzie wolą zajumać niż oglądać ochłapy w rok, dwa lata po premierze?
A i tak sporo tych seriali kupiliśmy potem na DVD. Sfocić półkę?
I znów uderzamy w pewną sprawę. Już dawno wymyślono PPV (przy dzisiejszej technice PPV nie jest czymś nie do zrobienia, wymaga tylko grubego systemu billingowego i szybkiej metody rozsyłania uprawnień -- w kablówkach da się). I na zachodzie jakoś się ten model trzyma, pewnie z uwagi na konkurencję na rynku. U nas na PPV nie ma szans, bo jak sami menedżerowie od telewizji twierdzą, po wprowadzeniu PPV spadają dochody z kanałów premium. Tylko po jaką cholerę mam kupować HBO z ich standupami i potwórkami, których nie będę oglądał, skoro interesuje mnie konkretny serial?
Slowem, niby niewinny proceder, uwazany przez cala populacje swiata za niegrozny i legalny, moze doprowadzic w koncu do tego, ze nie bedzie czego ogladac ani sluchac.
Nie będzie czego słuchać i oglądać, bo produkuje się gówno. Może jesteśmy jakimś wyjątkiem, ale za dobre rzeczy płacimy. Tylko ostatnio nie ma nawet za co.
Mlodzi ludzie od dziecka ciagna przez internet wszystko co sie da. Tak to weszlo wszystkim w krew, tak to jest powszechne, ze nikt tego nie traktuje jako przestepstwa. A tu sie okazuje, ze sciaganie muzyki za darmo jest na ogol kradzieza, to samo dotyczy filmow.
A jak to jest, że niektórzy artyści puszczają swoje kawałki za darmo w sieci, a ludzie i tak kupują ich płyty. Żeby daleko nie sięgać, niemalże całą drugą płytę Łąki Łan przesłuchasz na jutubie. Nie przeszkodziło mi to w zakupie CD-ka, na którym kawałki były trochę inaczej zmasterowane i było ich trochę więcej. Ale mogłem się zapoznać, a potem kupić. Nie muszę też targać CD-ka do pracy, odpalam jutubę. Nie żałuję ani przesłuchania, ani zakupu.
Co więcej, mógłbym sobie jakimś downloaderem zassać te tubki i wrzucić na jakiś mp4grajek.
A zle nie spi. Nie zapominajcie, Oni nie chca tracic forsy. Wezma sie za wszystkich, wczesniej czy pozniej. A wtedy kazdy moze losowo zostac wybrany do procesu pokazowego.
No i zamkną parę osób, rozejdzie się fama, ludzie przestaną ściągać, ale nie zaczną kupować. Bo szkoda im będzie kasy na gówno. I wiesz co się wtedy stanie? RYJAAA i inni zrobią pod siebie. Cały ten przemysł promowania stękających miernot w błyskotkach pierdolnie z hukiem. Albo się zreformuje.
Morlanie problem polega na tym, ze NIKT nie rozumie, ze ciagniecie z internetu jest kradzieza. Przeciez nikt by nie poszedl do sklepu podpierdzielic wino. Bo akurat stoi skrzynka przed sklepem i czeka na wniesienie na przyklad. Prawdopodobnie wiele osob ma tez watpliwosci idac na jakis targ, gdzie kupuja kradzione czesci do samochodu, bo wiedza, ze sa kradzine. (Wyparcie tez czesto stosowane - no przeciez to ze szrotu a nie z rozbiorki)... A najczesciej muzyka dostepna w necie jest przed tem ukradziona przez tego, ktory ja zamieszcza. (nie mowie o legalnych serwisach, zeby nie bylo)
Porównujesz nieporównywalne. Zajumanie samochodu czy wina to strata czegoś, czego jednostkowy koszt wyprodukowania jest konkretny. Z muzyką jest trochę inaczej, jednostkowy koszt wyprodukowania kolejnej kopii jest znikomy. Zauważ, że nie kwestionuję faktu zajumania, tylko zwracam uwagę, że strat nie należy szacować w ten sam sposób, co w przypadku zajumania obiektu fizycznego, a nie strumienia danych.
No po co placic jakas chora kase za plyte cd lub dvd jesli mozna to miec za darmo. Dziwne, bo nie dotyczny to jedynie mlodziezy.
Po co płacić X, żeby dostać 1/15 dobrej muzyki i 14/15 wypełniacza płyty? I co usprawiedliwia cenę CD-ka na poziomie 60-100PLN[1]? Ile kosztuje wytłoczenie jednej sztuki? Ile jewel box? Ile wkładka? Jaki ochłap dostaje artysta (jeśli w ogóle jego kontrakt daje mu zysk od konkretnej sztuki, a nie tylko zapłatę za nagranie materiału)? A ile żrą producenci? Dlaczego na każdym filmie czy płytce mamy po kilka firm zamujących się produkcją? Warn-a-Brothaz, Universale, MGM-y, Oriony, Malpassa i inne? Dlaczego jeden materiał musi przejść przez roztyty łańuszek fafnastu pośredników? Zachłanność ich wykończy.
r.
[1] -- wiesz że za stówkę można dostać podwójny album na winylu plus wersję cyfrową materiału? Tyle np. kosztuje ostatni album Alice in Chains. Albo album na CD jakiejś turbogwiazdy. I idę o zakład, że w obu przypadkach koszty produkcji wynoszą kilka, góra kilkanaście procent.