Panowie, Panie…
Najpierw wprowadzenie.
Na nartach jeżdżę od lat… no już, cholera, kilkudziesięciu. Tyle że suma dni na śniegu to może z bólem by się zebrała na dwa dobre sezony Krakusa czy gówniarza z podhalańskiej SMS.
'Od zawsze' moje narty były dobierane (wykupując całą dostawę 2 par Polsportów w sklepie, na giełdach i okazjach, metodą eliminacji słabszych po mniej udanym sezonie) pod warunki trudne lecz w miarę uniwersalne. W zaprzyjaźnionym magazynku kilkanaście par się odłożyło o łącznej wartości zakupu może skrzynki wódki


Potem zabawa w nauczyciela dla Małży, a ostatnio dla starszego Szkodnika - generalnie adrenaliny z jazdy niewiele, bo prędkości i warunki zdecydowanie kontrolowane, narty wtedy - jakiekolwiek.
I w tym roku pojechałem na narty z M&S (Małża&Szkodnik) z deskami (trochę z przypadku) salomon x-wing fury, dł 180 cm (bo dłuższych nie było), ewidentnie na 'mientki' śnieg mimo uniwersalnych reklam - 'płetwy' jakich w życiu na nogach nie miałem.
No i znowu 'poczułem bluesa' (bo M&S się z letka usamodzielnili): w świeżym śniegu, nawianym 'gipsie' czy nawet poarmatkowej kaszy - REWELACJA (weźcie poprawkę na niski na punkt odniesienia). Ale jakikolwiek odcinek podlodzenia czy nawet zmrożonego śniegu - i moje M&S uciekały mi ze śmiechem na swoich szkolnych 'uniwersalach' (ale o krawędzie zawsze im dbałem, z przyzwyczajenia), a ja ratowałem twarz

Po wprowadzeniu.
No i DOJRZAŁEM. Aby mieć większą frajdę - wozić ze sobą minimum 2 pary (no dobra - trochę już mnie Arno i s-ka przekonali wcześniej

I clue:
Jakie kuźwa narty dobrać, żeby na twardym też radocha była???
Podpowiedzi: 180cm, 90kg

Ps.. Sorry, że tak obficie
