Na forum trafiłem rozglądając się za następnym samochodem, zdecydowanie użytkowym, do w miarę sprawnego przemieszczania się. Przydałby się taki trochę terenowawy, coby nie bać się krawężników, polnej drogi, w zimowe poranki nie zastanawiać się czy odśnieżać jakieś 50m od razu, czy dopiero jak się zakopię, etc... A że subaru podobają mi się, są takie niezawodne, świetnie się je prowadzi już prawie zdecydowałem się, że forester albo outback, ale poczytałem oba fora iiiii

O trwałości i niezawodności z reguły piszą ludzie w ten deseń:
„No świetny, świetny naprawdę niezawodny, kupiłem nowego w tym roku przejechałem 20tys i nic sie nie dzieje!”
No, a co ma się (słowo posiłkowe na k) dziać???????????? to przecież maluchy, które znałem/znam przejeżdżały/przejeżdżają wielokrotnie więcej też bez problemów!!!!
Nic to, jako że najpierw myślałem o forku więc szukałem głównie o nim, za rozrząd po ok. 100tys. płaci się jak za zboże (4tys. zł?), no dobra drogo ale za jakość, silnik bokser...... niech będzie.
Idziemy dalej po przebiegu 100-150tys zdycha tylne zawieszenie, następne 4 tysie w porywach do 6 jak zdechnie też przód. Zaraz potem trzeba szykować kasę na wiskozę (ile? pewnie też 3-5 tysi), do tego jeszcze zwykle sprzęgło, haczące biegi w skrzyni biegów, hamulce, jakieś drobne wycieki....
Reasumując, jak kupuję 7-10 letniego forestera z teoretycznym przebiegiem 100-200 tys km za jakieś 20-30tys zł, muszę mieć prawie drugie tyle w kieszeni na drobne, rutynowe wymiany eksploatacyjne.
Hm... nic tylko leję paliwo i jadę? Nie zaglądam pod maskę bo nie ma po co?
Cóż zaczęło wyglądać, że subaru to po prostu taka droga zabawka, a nie samochód do pracy....
Mylę się?
Jeśli tak to proszę mnie oświecić.