owoc666, jak to konkretnie wyglądało?
Ja do grupy "dolnośląskich łamaczy plastkiów" dorzucam swoją historię.. Po 2 tyg. nieobecności i odpoczynku od fury wróciłem pełen żądzy jazdy.. Plany najpierw pokrzyżował mi trup akumulatora, więc musiałem odczekać, aż pod maską nie zawita nowy.. Niestety w między czasie wszystkie drogi już posolili i zdążyły nawet prawie wyschnąć. Tak więc po skuciu 20cm lodu z samochodu i włożeniu nowego aku byłem bardzo bojowo nastawiony, niestety wszędzie było sucho, więc podświadomie wybierałem same boczne drogi.. I tak to wieczorem odwożąc
Pati do domu pojechałem sobie osiedlową uliczką zamiast główną w nadziei, że będzie na niej trochę białego... Białe niestety miało już wyjeżdzone koleiny, natomiast przejeżdżając szykanę (2 wysepki z krawężników, taka wariacja nt. leżącego policjanta) coś mocno stukneło.. Myślałem, że to od najechania na kamień/bryłę lodu i pierwsze myśli skupiły się na feldze i oponie, na szczęście nic nie stukało, nie ściągało itp. Wracając od
Pati pojechałem tą samą drogą i okazało się, że na długości 20cm z zaspy wystawał kant tej wysepki w postaci dużego krawężnika, na który to musiałem wtedy wjechać.. A huk był nie od uderzenia w koło, tylko od pękającego spodu zderzaka...

Dodam, że po ostatniej przygodzie w stronach
Lucka zderzak miał 3 miesiące...

Na szczęście pęknięcia nie są jakieś duże....