Dawno, dawno temu odwiedziłem mojego serdecznego kolegę Duberta, który mieszkał w akademiku, aby pożyczyć oscyloskop (bo wtedy jeszcze nie miałem swoich dwóch

). Stanąłem w korytarzu akademikowego mieszkania i czekałem, podczas gdy Dubert przekopywał zwały ubrań, puszek po piwie, kartonów, kserówek, butelek po wódce, opakowań po pizzy, kartoników po winie i najróżniejszego innego dobra w poszukiwaniu oscyloskopu. A urządzenie to, jak każdy wie, do najmniejszych nie należy, zatem daje to jakiś pogląd na stan pokoju Duberta.
Takoż stałem i czekałem, przyglądając się tępo potężnemu akwarium stojącemu w korytarzu. Akwarium było gigantyczne, obficie obsadzone roślinami, z przejrzystą wodą i wszelaką niezbędną aparaturą w niej zatopioną. Jedyne, co przykuwało uwagę, było to, że w tym gigantycznym, zadbanym akwarium pływała niemrawo kołysząc się na boki, jedna mała ryba.
- Dubert - zacząłem - czemu macie tylko jedną małą rybkę w tak dużym akwarium?
- Co? Gdzie? - Dubert wyłonił się zza szafy - aaa, no bo ten, w zeszłą sobotę totalnie najebani zrobiliśmy zawody kto więcej ryb zajebie śrubokrętem...
- No to ta jakaś super-zwinna musi być - zrobiłem duże oczy.
- Nieeee - Dubert pochylił się nad otwartym akwarium - zobacz, ta też oberwała - pokazał mi rybę z góry; jej tułów mniej więcej w środku załamywał się się pod kątem prostym, stąd to kołysanie podczas pływania, pomyślałem - ale przeżyła jakoś a myśmy w międzyczasie zdążyli wytrzeźwieć...