










Oddział interwencyjny z wysiłkiem wdarł się na spacerniak. - Macie się podporządkować!
W Zakładzie Karnym w Chełmie pobili się strażnicy. Jedna grupa miała udawać bunt, druga - obezwładniać zbuntowanych. Ale ćwiczenia wymknęły się spod kontroli. Strażnicy najpierw się wyzywali, potem potraktowali gazem, w końcu w ruch poszły pałki i pięści
- Coś takiego w polskim więziennictwie jeszcze się nie zdarzyło. To pokazuje tylko, jak zły jest klimat w służbie, wśród samych funkcjonariuszy - komentuje Paweł Moczydłowski, doradca szefa Służby Więziennej, wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego.
30 listopada ubiegłego roku do więzienia w Chełmie przyjechała z Lublina tzw. grupa interwencyjna. To więzienni antyterroryści - wyselekcjonowani funkcjonariusze, którzy szkolą się w tłumieniu buntów. Taki oddział ma każde województwo.
W Chełmie mieli wziąć udział w szkoleniu. Role buntowników wzięło na siebie sześciu funkcjonariuszy zakładu karnego. Młodzi ludzie, w służbie od niedawna, na co dzień bezpośrednio pilnują więźniów. Wysportowani, sporo czasu spędzają na siłowni. Na miejsce ćwiczeń wybrano spacerniak, niewielki placyk przykryty siatką. Nie widać go z okien więzienia.
Tarcze i pałki przeciwko ambicji
Scenariusz przewidywał, że najpierw do akcji wkroczy negocjator. Gdy sobie nie poradzi, wtedy wejdzie grupa interwencyjna. Z pomocą tarcz zepchnie "więźniów" do rogu, skuje ich i doprowadzi do tzw. celi zabezpieczającej (nie ma okien, jest stale monitorowana).
Negocjator oczywiście sobie nie poradził - inaczej ćwiczenia nie miałyby sensu. Pozoranci w szarych drelichach więziennych i kominiarkach na twarzy stłoczeni w grupie czekali na atak. Grupa interwencyjna wystąpiła w pełnym rynsztunku: w "zbrojach", kaskach, z długimi pałkami i prawie dwumetrowymi tarczami.
Mówi naoczny świadek: - Mieli wziąć "więźniów" za łby i wyprowadzić. O pałkach i gazie nie było mowy. To ćwiczenia. Wcześniej uczulał na to dyrektor więzienia. Przecież pozoranci to koledzy.
Na początek "więźniowie" zablokowali wejście na spacerniak. Bardzo skutecznie. Z dużym wysiłkiem oddział wdarł się do środka.
- Macie się podporządkować!
Dalej sprawy potoczyły się zaskakująco.
Nasz rozmówca: - Pozoranci potraktowali to wszystko bardzo ambicjonalnie. Chłopcy zaczęli krzyczeć: "Nie będziecie nam rozkazywać! Wypier....ć ch..e!".
Oddziałem specjalnym dowodził funkcjonariusz z kilkunastoletnim stażem pracy, między innymi w Areszcie Śledczym w Lublinie.
Świadek: - Teoretycznie w sytuacji, gdy "więźniowie" odmawiają poddania się, powinien poinformować o tym dowódcę ćwiczeń i czekać na instrukcje. Zapewne ćwiczenia zostałyby w tym momencie zakończone. Dowódca jednak nie czekał. Zerwał stojącemu obok strażnikowi plecak z gazem pieprzowym i rozpylił go na pozorantów. To ich tylko rozjuszyło. Ruszyli z pięściami do ataku. Oddział specjalny odpowiedział pałkami. Doszło do mordobicia. Zapanował chaos. Ćwiczenia zostały przerwane.
Pozoranci trafili do ambulatorium, część z nich wylądowała na kilkudniowych zwolnieniach lekarskich. Żaden nie chciał rozmawiać z "Gazetą".
Znajomy pobitych klawiszy: - Chłopaki były z siebie naprawdę zadowolone. Od razu dopytywali, kiedy będą kolejne ćwiczenia, i że jak coś, to oni bardzo chętnie wezmą w nich udział.
Wzrasta liczba nieracjonalnych zachowań
Na stronie internetowej więzienia w Chełmie znalazła się notka o ćwiczeniach. "Wszystko wyglądało bardzo realnie" - czytamy w niej. I jeszcze: "Ćwiczenia (...) potwierdziły dobre przygotowanie wszystkich służb, których zadaniem jest utrzymywanie stałej gotowości do reagowania w sytuacjach kryzysowych".
Paweł Moczydłowski (w latach 90. szef więziennictwa) o incydencie w Chełmie dowiedział się od nas.
- Więzienia powoli zmieniają się w szpitale psychiatryczne - komentuje. - Wzrasta liczba zupełnie nieracjonalnych zachowań wśród przepracowanych funkcjonariuszy. Ale do mediów przebijają się tylko tragedie.
Dwa ostatnie głośne przypadki. Sztum, jesień 2011. Dyrektor miejscowego kryminału morduje złodzieja recydywistę, który zasypuje administrację więzienną skargami i roszczeniami.
Dyrektor zamyka się z nim w celi i nożem kuchennym zadaje ciosy w tułów i szyję. Po wszystkim wraca do gabinetu i spokojnie prosi podwładnych, by wezwali policję. Funkcjonariusze powiedzą potem: - Zachowywał się, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, co się stało. Był jakiś nieobecny.
Sieradz, wiosna 2007. Damian Ciołek, 29-letni strażnik, pełni służbę na wieżyczce więzienia. Przez bramę przejeżdża nieoznakowany radiowóz, jedzie nim trzech policjantów i aresztant. Ciołek otwiera ogień ze służbowego kałasznikowa. Dwaj policjanci giną na miejscu, trzeci umiera w szpitalu. Ranny aresztant uchodzi z życiem. Ciołek broni się, mówiąc, że "słyszał głosy", które kazały mu ostrzelać samochód. Psychiatrzy uznają, że jest zdrowy, sąd skazuje go na dożywocie. Sędzia w uzasadnieniu mówi o nim: "Nie był odporny na stres. Już w wojsku psycholog stwierdził, że nie może służyć z bronią. W zakładzie karnym nie nadawał się nawet do wydawania paczek, więc przełożeni dali mu karabin i kazali iść na wieżyczkę".
Psycholog raczej niewskazany
- Przez przeludnienie więzień mamy największy wskaźnik obciążenia pracą w całej Unii Europejskiej - mówi Paweł Moczydłowski. - Lepiej niż u nas jest choćby w byłych republikach radzieckich: Litwie, Łotwie, Estonii.
Dr Michał Bilewicz, psycholog społeczny z Uniwersytetu Warszawskiego, zauważa, że nadużycia siły ze strony policjantów czy strażników często powodowane są bardzo trudnymi warunkami pracy.
- Frustracja prowadzi u nich do agresji, a ta wyładowywana jest na bezbronnych ofiarach. W tym wypadku prowokacyjne zachowanie ofiar, czyli strażników więziennych, stało się jedynie uzasadnieniem dla dalszej eskalacji przemocy ze strony grupy interwencyjnej. Receptą na tego typu sytuacje powinno być rozwinięte poradnictwo psychologiczne dla osób pracujących w służbach mundurowych.
Paweł Moczydłowski zwraca uwagę, że funkcjonariusze więzienni przechodzą testy psychologiczne tylko na początku służby. Potem przełożeni niechętni wysyłają ich do psychologa, bo ten mógłby znaleźć jakieś odchyły, a coraz trudniej utrzymać doświadczonych pracowników.
"Gazeta": - Czy po incydencie któryś z funkcjonariuszy, np. szef grupy interwencyjnej, został skierowany na badania psychologiczne?
Kpt. Jacek Zwierzchowski, Okręgowy Inspektorat Służby Więziennej w Lublinie: - Nie było takiej potrzeby. Nie ma przepisów, które tego wymagają.
Nie wchodzić przesadnie w role
Prokuratura Rejonowa w Chełmie prowadzi śledztwo w sprawie przekroczenia uprawnień przez dowódcę grupy interwencyjnej. Ppłk Luiza Sałapa, rzeczniczka Służby Więziennej, mówi, że w Lublinie przeprowadzano już wewnętrzne postępowanie.
Zgodnie z wnioskami końcowymi tegoż mają być przeprowadzone "rozmowy" z funkcjonariuszami grupy interwencyjnej, którzy użyli pałek, oraz z dowódcą, który rozpylił gaz. Uczestnicy kolejnych ćwiczeń zostaną uczuleni na to, by zbyt "przesadnie nie wchodzić w odgrywane role".
na tym kończę dalszą lekturę ,Tomaszewski przy nim to człowiek który wypowiada się zawsze zrównoważenie i wie o czym mówiKonto usunięte pisze: komentuje Paweł Moczydłowski
GW poszukam jak ważneinquiz pisze:Konto usunięte, podrzuć lika do tej wiadomości na PW pls
Ten gość jest pieprznięty
Jechali do polski szukać roboty i przekroczyli granicę