Zbiorczo i w skrócie.
System z epoki kamienia łupanego jest zdrowy i efektywny - tzn. wpaja ludziom świadomośc, że warto miec dzieci. im więcej, tym lepiej - bo to stwarza większą szansę, że któreś na starość poda szklankę wódki. Albo przynajmniej ochłap podeszwy do żucia, jesli rodzinie gorzej się wiedzie.
I tak to trwało przez tysiąclecia, i obcy był nam problem spadającej dzietności (nadmierną regulowały wojny i epidemie), póki jakieś cwaniaczki nie wymysliły Postępu, Rozwoju, etc.
Postęp spowodował, że Państwo - na pewnym etapie Rozwoju - postanowiło zdjąć z człowieka cięzar troski o jego własny los.
Od tej pory (w uproszczeniu) czlowiek stał się Obywatelem, który zamiast robić dzieci i je wychowywać oraz kształcić (tak, aby na starość mogły być mu podporą), a także zamiast cięzko pracować i efekty tej pracy oszczędzać, pomnażając w ten sposób socjalne bezpieczeństwo własne i Rodziny - miał już inne obowiązki: zwłaszcza być lojalnym wobec Państwa, płacić podatki (m.in. na szkoły, które wychowają mu dzieci na następnych lojalnych Obywateli) i nie przywiązywać się zanadto do Rodziny (to ostatnie nie wszędzie się całkiem udało, patrz: PSL

).
Po drodze Państwo (kierując się róznymi pobudkami, niektórymi nawet całkiem szlachetnymi) postanowiło dbać tez o ludzi starszych i chorych.
I to nawet przez chwilę działało, póki medycyna nie rozwinęła się zbytnio i nie przedłuzyła skokowo naszego średniego czasokresu spędzania czasu na wiadomym padole. Przy okazji, w postepie geometrycznym zwiększając koszt procedur medycznych.
Jesli dodamy do tego przemiany kulturowe (zwł. spadek znaczenia Rodziny, seks oderwany od motywowanej ekonomicznie prokreacji, etc.) - to się musiało zawalić.
I się właśnie wali, nie tylko przecież w Polsce.
I mamy do wyboru dwie opcje (obie niedoskonałe):
1) przypomnieć sobie samym i przypominać innym zasadę solidarności społecznej - tzn. płacić na rózne formy wspólnych ubezpieczeń coraz więcej, bez względu na to ile mamy dzieci (bo to w skali masowej nieistotne), ile i jak długo sami mamy nadzieję korzystać z dobrodziejstw emerytur i rent (nigdy nic nie wiadomo, co komu pisane....), i generalnie godzić się z tym, ze coraz mniejsza grupa ludzi pracujących będzie musiała utrzymywać coraz więcej osób "poprodukcyjnych", czy "produkcyjnych czysto teoretycznie" (specjlaiści po cichu mówią, że znaczna część stanowisk pracy dla sześcdziesięciokilkulatków będzie miała charakter "socjalny"

);
2) zdać sobie sprawę z tego, że efektywne systemy "publiczne" to mrzonka - i wrócić do starego myslenia o tym, że o jakości twej ewentualnej starości będzie decydować kombinacja trzech czynników:
- Twoje zdrowie po tej umownej 60-tce (czyli sprawność fizyczna i umysłowa, o ktorą warto zacząć dbać już za młodu, nie żrąc hamburgerów, nie nadużywając używek, ćwicząc, biegając i rozwiązując krzyzowki oraz ucząc się na pamięć wierszyków), czyli sznsa na jak najdłuższą samodzielnośc;
- Twoje oszczędności, najlepiej w postaci złota zakopanego w bezpiecznych miejscach;
- twoje dzieci, odpowiednio wyedukowane (by radzić sobie w życiu) i wychowane (by bez proszenia zaopiekowały się staruszkiem w razie potrzeby).
Wszystkie trzy czynniki wymagają pewnego wysiłku - bo przecież łatwiej jest zapuścić sobie młodo kałdun fizyczny i mentalny, żyć na kredyt oraz powierzyć dzieci szkole... albo w ogóle z nich zrezygnować.
Człowiek ma podobno Wolną Wolę.
Niektórzy z niej nie potrafią skorzytsać, innym Los uparcie podstawia nogę...
Dlatego przez tysiąclecia mielismy instytucję żebraka i odruch dobroczynności.
Nihil novi sub sole...