Właściwie to miała być wiosna.
Wczoraj było tak pięknie, rano -17 przyjechał Marian z BdPN, Zetorem odśnieżyć drogę ale gdzie tam zakopał się.
Jednak nie minęło pół godziny i pojawił się piękną koparką wtedy dał radę, wspaniała szeroka autostrada do samiusieńkiej szosy powstała.
No więc ja w tym radosnym nastroju wyszedłem z domu z misją odbicia lodu zwisającego z dachu, pal licho rynny ale gdyby taki ładunek
metrowej miejscami grubości zsunął się komuś na głowę.

Siekierą coś mi nie szło więc wziąłem młot dziesiątkę.
Trach, i jest lód leci kawałami aż miło, pod sam koniec zabawy stałem rozluźniony i dumny z wykonanego zadania, wziąłem ostatni zamach
i łubudubu walę się na łeb z drabiny prosto na ten odbity lód, nie wiem jak się zdążyłem obrócić i zamiast głową ewentualnie facjatą
pieprznąłem plecami w potężną bryłę. Wynik jeden zero dla zimy chyba odbiłem nerkę bo tak mnie boli ,że nie mogę się schylić.
Przez noc zasypało nas znowu, idę się rozruszać jeśli dam radę, później wrzucę jakieś fotki.