Rozumiem też doskonale, jak w temacie języków obcych przełączasz się automatycznie w "yoda mode", bo jak nie Ty, to kto.
Ja znam języki a nie język, mimo że lingwistycznym antytalentem jestem kompletnym. A i tak jestem jedyny w rodzinie który coś potrafi, potomkiem kucharki i ślusarza będąc.
Jednak kto czyta przypowieści które czasami się na tym forum pojawiają wie, że często nie było wyboru i trzeba się było jakiegoś języka nauczyć przynajmniej na poziomie komunikacyjnym, szczególnie jak się znalazło wczesnym rankiem samotnie z plecakiem jedynie w samym środku Damaszku, albo przejechało z pustym bakiem granicę szwedzko-fińską i nagle się okazało że nie dość że nagle nikt nie mówi ani po angielsku ani, o dziwo, po rosyjsku, to jeszcze karty płatnicze nie działają.
Pacholęciem będąc nie oglądałem innych telewizji jak tylko niemieckie, bo tylko tam leciały zachodnie kreskówki i filmy s-f. I ścieżkę dialogową gwiezdnych wojen znam tylko w języku wroga.
Jakżem począł pobierać nauki w stolicy Bawarii to była sposobność i konieczność żeby tę znajomość języka wroga naszego odwiecznego przenieść z dziedziny fantastyki na dziedzinę faktów (autentycznych, bo jakiż innych). Bo sąsiedzi nasi z powszechnością angielskiego to Skandynawom do pięt nie dorastają. Wykłady po angielsku, owszem, z wszechobecną niemożnością wymówienia głoski "th" (ZAT! ZIS! ZENKJU!) ale już gdybym tego niemieckiego nie liznął to bym nie przeczytał na bilecie dojczebanu że trzeba podpisać. I długopisu żeby to podpisać też bym nie kupił. I kawy (w starbaksie) żeby to uczcić też bym nie kupił. Bo potomkowie Ottona trzeciego na dźwięk języka pogromców swych z plaż Normandii przybierają o taki wyraz twarzy ->

Może się boją że znowu bęcki dostaną.
Niestety, Arno drogi, nie mam fizycznej możliwości żeby się uczyć języków "na zaś". Koncepcja słuszna, ale ani nie mam aktualnie na to czasu, ani mi się to opłaca. A bo ja wiem gdzie mnie wyniesie? Niemieckiego nie będę szlifował, bo curvas alemanas jak mawiał Peruwiańczyk na lodowcu, boją się atomu i zamykają. We Francyi jak się nie skończy jednej z ich trzech najważniejszych politechnik to nawet nie chcą rozmawiać. Mimo że od lat się zmagam z dźwiękami które wydają, które językiem nie są, bo nic co nie ma reguł gramatycznych językiem nazwać nie można. A ja jestem umysł ścisły, jak mawiał Mamoń i jak coś się nie daje ująć w ramy zrozumienia, a nie bezmyślnej pamięciówki, to mimowolnie odrzucam. I tak już od lat się męczę z tym żabojadzkim. Ale przy koleżance z Walonii żem zadał szyku, albo przynajmniej tak mi się wydawało.