Arno pisze:
chyba, że jest jakaś technika przyśpieszania z nędzy...
Ponieważ zdarzało mi się szybko podróżować po kraju Polonezem, Polonezem truckiem, Nissanem Sunny 1.4, i innymi takimi wynalazkami mającymi do setki więcej niż 15 sek., a ostatnio Corollą dziecka mającą w kwitach bodaj 12, informuję ze jest.
Najpierw odsuwamy się od poprzedzającego zawalidrogi na pewną odległość i cierpliwie czekamy na lukę z przeciwka. Włączamy zawczasu lewy kierunkowskaz, żeby zminimalizować ryzyko, że ktoś zza nas w tę lukę wyskoczy. Redukujemy bieg na tyle na ile się da, gdy luka się zbliża. Dla niekumatych - jedziemy tak, żeby być trochę poniżej czerwonego pola, nawet jeśli teściowa i dziatki się dziwią, a teorie o ekodrajwingu biorą w łeb.
Gdy luka jest już bardzo blisko wduszamy gaz do oporu i na wyjącym silniku celujemy prosto w tyłek poprzedzającego zawalidrogi.
Gdy czerwone pole już jest, nie odpuszczając gazu z podłogi wrzucamy wyższy bieg - prawdopodobnie ułamek sekundy wcześniej lub później, o jakieś trzy metry za w/w tyłkiem zawalidrogi i tyleż za rufą ostatniego jadącego z przeciwka, wskakujemy na lewy pas. Uwaga, gdy się nie trafi w moment i miejsce - jest ciężko. Ale gdy się bardzo chce, można to opanować.
Biorąc pod uwagę marną liczbę koni i niutków które nas wiozą, pewnie gdzieś w połowie zawalidrogi albo tuż przed jego dziobem, musimy znów zmienić bieg na wyższy. Cały czas - z gazem w podłodze, możliwie sprawnym i szybkiem ruchem prawej ręki i lewej stopy. Uwaga - braki w koordynacji mogą przeszkadzać, ale to się leczy.
Punkt ostatni - zadowoleni wracamy na swój pas, odpuszczamy gaz, dostosowujemy bieg do potrzeb teściowej i dziatek, etc. Do następnego razu.
Nikt mi nie powie, ze się nie da
Opisana procedura daje efekt w postaci wyprzedzania dowolnie słabym autem na mniej-więcej tym samym odcinku, na jakim statystyczny rodak robi to wielkim i mocnym klekotem z czipem, albo nawet na trochę krótszym.
Pytanie, czy w dzisiejszych warunkach jest sens.
Często, jadąc np. zatłoczonym i jednopasmowym odcinkiem drogi Foresterem XT, puszczam przodem takich dżigitów w popierdółkach, a sam spokojnie wiozę się w kolumnie. Po 30 kilometrach, gdy zaczyna się miasto lub dwupasmówka, znów się widzimy...
Ewentualnie, mijam ich stojących na poboczu w towarzystwie umundurowanych stróżów Prawa i Cnoty.
Piter 35 pisze:
Mózgu też trzeba używać a nie tylko prawej nogi
Howgh. Rzekłbym nawet, że bardziej.
Co niektórzy obecni wiedzą, ze dokładnie taką sytuację jak opisana przez Łukaszenkę miałem w drodze na ślub Chlora. Wyprzedzający wraz ze mną gość w Leonie się rozwalił, a ja Foresterem jednak nie - gdyż stosowałem zasadę ograniczonego zaufania, i nawet drąc lewym pasem, byłem gotów do awaryjnego stanięcia na heblach i do manewru obronnego, gdy gostek z przodu wyprzedzanej kolumny postanowil jednak myknąć w podwórko po lewej.
Gdybym się spieszył słabym autem, np. gdybyśmy akurat jechali wtedy SXem Xiężnej Małzonki, też bym tam pewnie wyprzedzał - w sposób opisany powyżej.
Czy bym grobnął - nie wiem, ale pewnie nie. Więc to stanowczo nie od auta zależy.
Chyba że z tej strony - wiele kilometrów w różnych warunkach, autami o złych własnościach dynamicznych, uczy pokory, myślenia, taktyki i techniki. Gdy dzieci (i dorośli też) za dużo jeżdżą autami "wszystkomogącymi", zaczynają lekceważyć fizykę. Przynajmniej, niektórzy. Co też warto brać pod uwagę.
gregski pisze:
jesli audi q to Q5. Tylko po co?
Ty mnie pytasz, po co się kupuje Audi? Ja nie wiem
Arno pisze:
"kielecki piesek".
Ale, przepraszam, dlaczemu? "Francuski" był ongiś synonimem delikatności.
ja zaś - chyba - specjalnie wydelikaconym się tu nie prezentuję?
Chyba nawet momentami namawiam do powrotu do pewnych wartości, ekhmmm, spartańskich?