maruda pisze:
Dobrze, że nie napisałeś "odżył"...
W pierwszej wersji tak było, alem się zreflektował
Arno pisze:
Zobaczcie jak ten temat jest istotny
Nie jest, w gruncie rzeczy. Albo inaczej - jest istotny dla paru trupiarnianych dziadów, dla których pojęcia "prawdy" i "sprawiedliwości" coś-tam jednak oznaczają, mimo cynizmu wrodzonego i nabytego przez lata boksowania się z rzeczywistością.
Zaczynam podejrzewać także, że ten proces niektórych rodaków (nie, nie - to do nikogo stąd, naprawdę! ...tu jest Wersal i merytoryczna dyskusja, w realu bywa nieco inaczej, i to o owych realnych adwersarzach myślę w tej chwili)) boli aż tak bardzo, bo to sąd nie tylko nad WRONą, ale - pośrednio - nad nimi samymi, albo nad ich bliskimi, nad ich własnymi postawami i życiowymi wyborami... Stąd emocje i stąd brnięcie w argumentach poza granicę absurdu. Po ludzku rozumiem, co nie znaczy, że pochwalam
Powtarzam jeszcze raz - sam stan wojenny nie jest IMO ani jedynym, ani nawet GŁÓWNYM grzechem Jaruzelskiego. Moja bardzo negatywna ocena WJ - i jako człowieka i jako polityka - wynika z CAŁEJ RESZTY jego życiorysu. Proces o nielegalność stanu wojennego uważam za uzasadniony, acz się nim nadmiernie nie podniecam.
Chęć zemsty? Diablenie trudno rozgraniczyć zemstę od sprawiedliwości, nie tylko w tym przypadku. Gdy widzę upokorzonego przestępcę kryminalnego w kajdankach, odczuwam tę samą nutkę niechrześcijańskiej satysfakcji, co w przypadku innych złych ludzi, poddanych działaniu wymiaru sprawiedliwości - np. generałów z WRON.
A nieśmiało przypominam, że ani ja, ani chyba nikt przytomny nie zamierza tych schorowanych starców - Jaruzelskiego i spółki - ani wieszać, ani nawet więzić (bo wtedy stanęlibyśmy z nimi w jednym szeregu - oni, przypominam, tego typu humanitarnych skrupułów nigdy nie wykazywali).
Ta "zemsta" ma być tylko stwierdzeniem przez sąd faktu: "naruszyli prawo". Tylko tyle i aż tyle.
A może nie? Jesli sąd orzeknie inaczej, nie będę rwał szat.
Arno, oczywiście, możesz wierzyć tylko w te dokumenty, w które wierzyć Ci jest akurat wygodnie. Ale ja, jako człowiek jako-tako zawodowo obeznany z dokumentami, i coś tam wiedzący o historii i funkcjonowaniu Układu Warszawskiego, nie widzę powodów, by wątpić w autentyczność stenogramów rozmów Jaruzelskiego z towarzyszami z bratnich krajów. Wersja wydarzeń, przedstawiona tu przeze mnie jest zresztą o tyle prawdopodobna, że WJ przez całe pozostałe dorosłe życie był wiernym żołnierzem systemu sowieckiego, a nie polskim patriotą. Dlaczego więc - wbrew dokumentom! - mam wierzyć (tylko na jego, dziś dawane słowo...), że akurat w grudniu 1981 uczynił wyjątek i zrobił coś w imię polskiej racji stanu, a nie, że - jak zwykle - gorliwie wykonał rozkaz lub sugestię Kremla?
Przy czym - przypominam - o sam stan wojenny naprawdę staram się nie kruszyć kopii, mimo to. Twierdzę tylko, że Jaruzelski to zły człowiek i przeciętnej miary polityk, a nie żaden tragiczny bohater narodowy, jak próbują go kreować co niektórzy (i on sam).
Damaz, możesz oczywiście wierzyć, że Jaruzelski miał w 1988/89 roku realną alternatywę - ale informuję, że wierzysz wbrew faktom i zdrowemu rozsądkowi. Gospodarka się waliła (przecież nie przez Reagana ani opozycję, tylko wskutek absurdalnego systemu i złego zarządzania). Pamiętasz ówczesną inflację? Pamiętasz zaopatrzenie w sklepach? Pamiętasz "innowacyjność" przedsiębiorstw i stan infrastruktury?
Krach ostateczny wisiał w powietrzu, a z nim ryzyko diabli-wiedzą-czego, zaś
rok 1981 był nie do powtórzenia - bo tym razem ani armia, ani SB nie gwarantowały już sukcesu.
No i najważniejsze:
tym razem nie było za plecami odwodu w postaci Breżniewa. Był Gorbaczow, od paru lat naciskający polskich generałów w kierunku luzowania opresji i reformowania gospodarki - i z całą pewnością nieskłonny do ratowania polskiej junty swoimi czołgami.
Okrągły stół nie był w tej sytuacji żadnym tam aktem łaski, ani tym bardziej roztropnego patriotyzmu. Był cynicznym manewrem ratunkowym.
Nie był zresztą nawet aktem ODDANIA władzy, jak się dziś pisze. Przypomnę: pomysł de facto miał polegać na POZORNYM PODZIELENIU SIĘ władzą, tzn. dopuszczeniem do parlamentu mniejszościowej opozycji (dość zresztą starannie dobranej, pod wzgledem ideowym i personalnym), żeby zaklajstrować bunt i podzielić się REALNĄ odpowiedzialnością za społeczne skutki drastycznego planu ratunkowego. A że wyszło, jak wyszło, to skutek kilku czynników, przede wszystkim:
- "zdrady" ZSL i SD,
- słabości samej PZPR, która przerżnęła wybory znacznie bardziej, niż zakładała (utarta prawie całego Senatu, upadek tzw. listy krajowej i w efekcie wejście do Sejmu, na jej gruzach i z puli PZPR, grupy słabo sterowalnych ludzi spoza aparatu).
Zdaje się, że jeszcze po wyborach w otoczeniu Jaruzelskiego pojawiła się koncepcja rozwiązania siłowego. Upadła, bo już nawet w KC zabrakło woli walki i wiary w sukces. Wybrano, jak się okazało słusznie, strategię "przetrwania" w oparciu o spółki nomenklaturowe, zagraniczne konta, aparat administracyjny... Ale to wynikało - powtarzam - ewidentnie ze strachu i ze słabości ówczesnej ekipy, a nie z jej dobrego serca.
Doceniam więc ich rozsądek w tamtym momencie, ale niewiele poza tym.
No i drobny wątek osobisty, na koniec:
damaz pisze:
WiSa nie rozumiem. albo inaczej: rozumiem, bo on był "na przeciwko". znaczy: nie obiektywny.
Owszem, bywam, nie przeczę - choć nie czuję się kombatantem.
Ale w tym wątku - to akurat w czym niby jestem nieobiektywny?
Czy nieobiektywne jest przypominanie życiorysu generała J., jego służby dla sowieckiej razwiedki, tłumienia Praskiej Wiosny, antysemickich ekscesów, strzałów do robotników w 1970, obsadzenia gospodarki nieudacznikami po 1981, unikania procesów w wolnej Polsce pod byle pretekstami, jeżdżenia do Moskwy na skinienie Putina, by brać udział w upokarzaniu Kwaśniewskiego?
Gdybym był osobiście niezaangażowany - to czy życiorys Jaruzelskiego by od tego nagle wypiękniał?
I jeszcze co do "zemsty" i "braku obiektywizmu".
Mam takiego jednego kumpla, który był przed 1989 w SB. Ładnych parę lat. I bynajmniej nie robił tam byle-czego, wręcz przeciwnie, zasłużył się na "pierwszej linii frontu". Ale:
- potrafił potem powiedzieć "przepraszam, błądziłem" - zamiast wciskać kit i obrażać ludzką inteligencję bajkami o tym, że "służył Polsce, jaka była i nikogo nie skrzywdził";
- czynem (jako oficer nowych służb) nie raz udowodnił, że wolnej Polsce naprawdę służy szczerze i dobrze (nic tak przekonująco nie świadczy, jak blizny).
Nie mam problemu z tym, co on robił przed 1989. Doceniam w nim świetnego fachowca - ale także szanuję człowieka. I mogę z nim pić wódkę i uważać za przyjaciela. Choć on chyba jednak wciąż głosuje na SLD, tak na marginesie...
U Jaruzelskiego i ludzi z jego kamandy nie zobaczyłem nigdy ani cienia autorefleksji nad błędami, ani tym bardziej skruchy, ani próby odkupienia win. Wręcz przeciwnie.
Może dlatego jakoś nie potrafię się nad nimi litować...?
damaz pisze:
moim ideałem jest Piskorski. co zarobił to jego. ale 1. nic mu nie udowodniono
No, litości...
Zakładam, że to tylko prowokacja.
