vibowit pisze:
raczej nie wojenne piętno, a z tych późniejszych "cudownych" czasów.
A z "tych" czasów to mojemu ojcu tak zostało, że pomimo tego że wszystkiego już było w bród to banany i pomarańcze zawsze były dla dzieci (czyli 20 paro letnich wówczas koni - mnie i mojego brata) .
Człowiek do kresu życia powinien się dotoczyć z kieliszkiem Chardonnay w jednej ręce,
tabliczką czekolady w drugiej, narąbany w trzy d..y, krzycząc : "ALE TO BYŁA JAZDA!"
:)
maruda pisze:
Zatem: patrząc w ten sposób na wygłoszoną przez minimusa tezę/ opinię prowokacji nijakiej tu nie widzę (znaczy, żeby minimus próbował kogokolwiek tu sprowokować; zresztą, tego sortu "prowokacja" miałaby sens "na wejściu" - żadnego po szczegółowym przedstawieniu biografi wojciechowej przez WiSa) - czyli, tezę rzuconą przez minimusa traktuję wyłacznie jako komentarz/ uwagę/ wtrącenie "w temacie".
Dzięki.
Trochę dziwi mnie ta dyskusja, bo sens tego co powiedziałem wydaje mi się oczywisty.
Zwroccie uwage, ze ta sama dyskusja trwa w mediach : a to u olejnik Kwasniewski, a to gdzie indziej ktos inny... to sie nie konczy.
Z takich powodow dawniej wojny religijne sie toczylo.
A u nas dziwne, zupelny spokoj na forum.
Ocieplenie klimatu zabije nas kosztami ogrzewania.
Arno pisze:Zwroccie uwage, ze ta sama dyskusja trwa w mediach : a to u olejnik Kwasniewski, a to gdzie indziej ktos inny... to sie nie konczy.
Z takich powodow dawniej wojny religijne sie toczylo.
A u nas dziwne, zupelny spokoj na forum.
Zmęczenie materiału/materii...
Palikot choć do rzeczy mówi zwykłym jezykiem to, co innym przez kwiatki nie przejdzie.
Świnski ryj dla PZPN mnie wczoraj rozwalił...
Ojciec mojego kolegi poprowadził w domu dwie instalacje elektryczne - 220 i 12 V. Jak nie będzie prądu, to podepnie przygotowane na tę okazję akumulatory
So What! pisze:Ojciec mojego kolegi poprowadził w domu dwie instalacje elektryczne - 220 i 12 V. Jak nie będzie prądu, to podepnie przygotowane na tę okazję akumulatory
A spadek napięcia uwzględnił? Bo dla instalacji 12V to już by trzeba - i chyba kable trza by kłaść jakieś 10 mm2 przynajmniej...
I, rozumiem, osobne wyłączniki i gniazdka dla tej instalacji 12 V? (Normalnie jak Biały Rycerz z "Alicji po drugiej stronie lustra"... ;))
Arno pisze:Zwroccie uwage, ze ta sama dyskusja trwa w mediach : a to u olejnik Kwasniewski, a to gdzie indziej ktos inny... to sie nie konczy.
Z takich powodow dawniej wojny religijne sie toczylo.
A u nas dziwne, zupelny spokoj na forum.
A jeszcze dawniej to z tego powodu dinozaury się wyginęły.
Tera mamy postęp, progres i wogle nowoczesność. A religia przeszła od roli cracku dla ludu do roli opium dla ludu - i stąd ta spokojność...
A "olejnik" to zbiornik wyrównawczy na olej w transformatorze... ;)
Dyskusja trwa w mediach, bo też i trzeba robić szum medialny. Bo jak jest szum, to potem (w zależności od rozwoju sytuacji) zawsze można -na podstawie owego szumu- ustalić jakąś ostateczną wersję prawdy.
Bo na razie jeszcze nie wiadomo, czy dziad ma jakiegoś farbowanego asa ukrytego w rękawie, czy nie. Więc, póki co i dla bezpieczności trzeba dużo tekstu w temacie napłodzić, co by przeciętny zjadacz gazet miał mętlik w tzw. głowie. A potem się mu ów mętlik wyprostuje w te lub wewte, w zależności od koniunktury i rozwoju sytuacji. O.
A tak ździebko poważniej: ta cała "dyskusja", IMO, służy temu, żeby rzecz, w sumie oczywistą, rozmydlić i zwekslować na kwestie czwartorzędne. Trwa, bo zbyt wielu "pisarzy od pióra" ("pisarze do pióra!") ma osobisty interes w tym, żeby ów przez WiSa wspomniany "proces pośredni" nad nimi samymi wykoleić i w "świadomości powszechnej" zepchnąć na manowce.
Przecież Chwin nie powiedział nic oryginalnego - ta sama, od lat żeniona jak małpie kit, teza: "wszyscyśmy ześwinieni, więc nikomu z nas nas sądzić". I tyle.
Prawda was wystraszy. Praca czyni wolnym. A archiwa zabetonować na 50 lat.
Konto usunięte pisze:Patriotyzm jest jak miłość. Jeden kocha platonicznie, a drugiemu do miłości potrzebne są kulki na sznurku w tyłku. Ot i cała tajemnica
Wilhelm z Baskerville do swojego ucznia, Adso z Melku pisze:
Mój drogi chłopcze - mylisz miłość z pożądaniem!
Arno pisze: No Fido, nie zlalem was z tej strony.
Jeszcze nic straconego
No dobra - piwo się skończyło - to ja tyż spadam.
Bulba,
M.
;)
I'm always running late - but at least, I'm always running...
maruda pisze:
Panie: zostawiając słownik na boku, to tak potocznie i dosyć ogólnie (czy nawet: "ogólnikowo") "patriotyzm" oznacza "chcenie dobrze dla patrii" (ojcowizny, w sęsie). Czyli, nie tyle konkretne zachowanie czy działanie, a raczej postawa czy też przyświecający cel.
Powiedzmy. Teraz poszukaj ojcowizny WJ i...
maruda pisze:Tak więc Wojciech J. mógł wierzyć, że to co robi jest dla dobra (czy też dla mniejszego zła) ojczyzny - ergo, uważać się za patriotę.
maruda pisze:
Panie: zostawiając słownik na boku, to tak potocznie i dosyć ogólnie (czy nawet: "ogólnikowo") "patriotyzm" oznacza "chcenie dobrze dla patrii" (ojcowizny, w sęsie). Czyli, nie tyle konkretne zachowanie czy działanie, a raczej postawa czy też przyświecający cel.
Powiedzmy. Teraz poszukaj ojcowizny WJ i...
maruda pisze:Tak więc Wojciech J. mógł wierzyć, że to co robi jest dla dobra (czy też dla mniejszego zła) ojczyzny - ergo, uważać się za patriotę.
skonfrontuj ja z powyzszym.
Oy.
Gdzie jego ojcowizna czy inny faterland to jego wola i decyzja. Co "dobro", a co "mniejsze zło" takoż.
Mówimy wszak o subiektywnej ocenie własnego zachowania i własnej postawy (podreślam: własnej ocenie własnego zachowania!). Więc ja nie usprawiedliwiam WJ, ja tylko tłumaczę skąd mu się mogło to wziąć, o czym miniumus wspomniał. Bo, przypominam, mówiliśmy o wypowiedzi minimusa i o tym, czy prowokacja ona, czy nie - nie o tym, czy WJ patriotą jest, czy też wręcz przeciwpołożnie.
To, czy WJ ma prawo uważać się za patriotę (w naszym tego słowa rozumieniu) czy jedynie wolno mu o sobie "myśleć dobrze" (w sensie takim, w jakim dobrze o sobie samych myśleli tacy n.p. Quisling, Petain, Waryński - czy Targowiczanie) to inna bajka. Ja osobiście uważam, że z niego taki patriota jak z koziej dupy trąba, a z czekisty harcerz - zaś WJ może widzieć siebie jako patriotę i zbawcę narodu, i wolno mu tak o sobie myśleć (nawet jeśli "nie ma prawa"). I o tym, że być może on tak właśnie o sobie myśli wspomniał nasz minimalny kolega.
Jeszcze coś tu trza klarować?
I'm always running late - but at least, I'm always running...
(Piszę to jako nowy post, bo nie wiem, czy jak "dopiszę" do starego silnik forum wygeneruje powiadomienia do tych, co wątek śledzą...)
Jeśli kogo jeszcze to interesuje...:
Ziemkiewicz w Rzepie pisze:(...) Stefan Chwin, znakomity pisarz, chyba właśnie pod natchnieniem Littella – którego ostatnio publicznie zachwalał – opublikował tekst „My, Ablowie, czyści jak łza”. Trudno znaleźć słowa dla wyrażenia miary intelektualnego i moralnego upadku Chwina. Jego tekst jest arcygłupi od pierwszego do ostatniego zdania, napuszony styl skrywa tu wywód oparty na kompletnym absurdzie, a wszystko podporządkowane jest wybielaniu Wojciecha Jaruzelskiego.
Wiedzieć wolno, ale nikt nie chce
Mam nadzieję, że dożyję czasów, gdy Chwin będzie się swych elukubracji musiał wstydzić tak, jak niektórzy wstydzili się po czasie powieści o traktorach zdobywających wiosnę i ód do Stalina. W każdym razie mechanizm, który spowodował stoczenie się pisarza do poziomu publicystów „Gazety Wyborczej” wydaje mi się podobny do tego, który ułatwiał intelektualistom dawnych czasów zachłystywanie się komunizmem i nieprzyjmowanie do wiadomości ogólnie znanych faktów o naturze tej ideologii i systemu.
Salon w chórze z generałem
Sprawa Jaruzelskiego jest dla mechanizmu kłamstwa fundującego III Rzeczpospolitą o tyle charakterystyczna, że tutaj kłamstwo salonu III RP literalnie pokrywa się z kłamstwem propagandy komunistycznej. Liczący dziś sobie 85 lat Wojciech Jaruzelski, stojąc przed sądem, powtarza słowo w słowo te same kłamstwa, którymi raczył nas przed 26 laty. A intelektualiści, publicyści, autorytety znacznej części polskiej elity albo podchwytują je, albo udają, że ich nie dostrzegają.
Mówi o rzekomym zagrożeniu Polski interwencją sowiecką. Wiemy, że było odwrotnie: to Jaruzelski, nie będąc pewnym, czy ma do spacyfikowania Polski dość sił, co najmniej dwukrotnie prosił o „bratnią pomoc”. Mamy dowody z samego źródła: protokoły z narad sowieckiego politbiura, dziennik czynności marszałka Kulikowa i publiczne zeznania jego adiutanta.
Nie przeszkadza to Chwinowi po raz nie wiedzieć który powtarzać fałszu: „Czy Jaruzelski nas przed rosyjską rzezią w grudniu 1981 r. ocalił, czy nie ocalił, pewnie nie dowiemy się nigdy”. Zapewne, kto się nie chce dowiedzieć, ten się nie dowie.
I jeszcze, przy okazji, do Grubego, który -jak widać- nie bardzo może zaskoczyć (a odpowiedzieć mi nie raczył...):
Nie o to się rozchodzi, że "mogl nic robic goniony patriotyzmem w 81 roku" a o co innego - o to, co on o sobie MYŚLAŁ wtedy - i myśli teraz.
A poza tym wszystko się zgadza.
pzdr,
M.
I'm always running late - but at least, I'm always running...
Rafał Ziemkiewicz jest moim światopoglądowym bratem-bliźniakiem.
Więc mogę Cię zapewnić, że nie jest on zapiekłym facetem.
Jest on raczej jednym z dowodów na to, że naród nasz nie zkałmuczał jeszcze do cna.
Konto usunięte pisze:Rafał Ziemkiewicz jest IMHO tak samo obiektywny jak Monika Olejnik
"In My Humble Opinion", która też poniekąd subiektywną jest...
I co, stwierdzenie, że "Ziemkiewicz jest nieobiektywny" ma być całą polemiką z tym, co on dość szczegółowo i merytorycznie przedstawił? Cieńko, panowie, cieńko... To i prościej byłoby napisać: "Ziemkiewicz jezd gupi" - siła argumentu taka sama, a o ile mniej energii wydatkowanej na stukanie po klawiaturze... (A energię, jak wiadomo, trza oszczędzać - bo nam się od jej nadmiaru lodowce roztopią i białe misie z głodu zdechną. I wogóle globalne ocipienie się zrobi.)
Widzicie, kuliego Fido Z Kreską: taki na ten przykład Michalkiewicz, un to jeszcze mniej obiektywny jest. (Cokolwiek by niby ta "obiektywność" miała znaczyć - chętnie bym się zapoznał z Waszą definicją "bycia obiektywnym" oraz "niebycia obiektywnym" - niezłe jaja z tego zapewne wyjdą... )
Ale jednak jest pewna dość istotna różnica, która odróżnia wywody tak Ziemkiewicza jak i Michalkiewicza od zaangażowania ideolo-programo Olejnikówny (Olejnikowej?).
Potraficie zgadnąć, co to?
pzdr,
M.
PS: Dla ułatwienia analizy (hint, hint...) proponuję przeczytać tekst tegoż Michalkiewicza odnoszącego się do tych, ehem, chwińskich elukubracji : Prof. Chwin się rozdokazywał?
I nie ma się co śmiać, bo niemały to wyczyn jak na osobę, o której wspomniany wcześniej felietonista napisał, że "ponieważ nikt nie rozumie, co pisze, zażywa reputacji" (tutej), a jeden świętokrzyski politolog nawet zadaje swoim studentom, w formie kary za nieprzygotowanie do lekcji, analityczny rozbiór jej tekstów.
Więc jak przeczytałem ów tekst w "Polsce The Times" to aż mię mowę odebrało z wrażenia.
No ale nie ma tak pięknie na tym dobrym świecie (albo na odwrót), żeby "było jak w Erze"...
Już tytuł wywiadu ("Tusk miał się ślizgać, a został twardzielem") wzbudził mój niepokój co do kwestii niezaciągania się... - ale stwierdzenie, które padło z ust pani Profesor, że "Tusk podjął się rzeczy, które są znacznie trudniejsze niż rozwiązanie WSI, przegłosowanie lustracji czy CBA" - a rzeczą tą ma być wprowadzenie budżetu zadaniowego - wyjaśniło mi wszystko w temacie nagłej biegłości Pani Jadwigi we władaniu obcym jej na codzień prostym polskim.
Otóż, przypomniało mi się, że kiedy mój angielski był jeszcze "jako taki", to zawarcie głębszej znajomości z jednym głębszym nieodmiennie i w sposób niemal cudowny rozwiązywało mi język - tak, że aż płynności mej angielszczyzny sami synowie (jako-ż i córki) Albionu nadziwić się nie mogli.
(Wszak i czy samych apostołów o upicie się młodym winem lud Jerozolimy nie podejrzewał, gdy ci "językami jęli przemawiać", kiedy zstąpił na nich (apostołów, nie lud) Duch Święty?)
Niestety, metoda owa na upłynnienie wymowności wadę jedną, choć istotną, posiada: otóż bowiem gdy zdolności oratorskie wzrastają, jak nie przymierzająć słupek premierowi, sensowność wypowiedzi nader często mocno na tym cierpi...
pzdr,
M.
I'm always running late - but at least, I'm always running...
maruda pisze:
I co, stwierdzenie, że "Ziemkiewicz jest nieobiektywny" ma być całą polemiką z tym, co on dość szczegółowo i merytorycznie przedstawił?
Oczywiście, że nie Natomiast jest jakimś wyrażeniem zdania na temat tego co pisze. Ja się z Tobą Maruda w polemiki nie wdaję (zwłaszcza o podłożu politycznym), raz mi wystarczy, potem kilka miesięcy leczyłem się z koszmarów sennych. Śniły mi się ciężarówki liter, te litery mnie przysypywały a ja nie mogłem oddychać
maruda pisze:
Niestety, metoda owa na upłynnienie wymowności wadę jedną, choć istotną, posiada: otóż bowiem gdy zdolności oratorskie wzrastają, jak nie przymierzająć słupek premierowi, sensowność wypowiedzi nader często mocno na tym cierpi...
Panie KolegoMarudny!
Czy pan nie za często GW czytujesz, że nam tu palikotem zasuwasz?
Staniszkisowa to pozytywny fenomen na naszej zafajdanej łące politycznych autorytetów gazetowych. Nie wiem jak tam w Świętokrzyskiem, ale we wsi mazowieckiej ta jej gadanina brzmi nader świeżo, a opinia jakoby już tylko zażywała reputacji wydaje się równie trafna, jak stwierdzenie, że jedyne o co w życiu chodzi RAZ-owi, to dokopanie Michnikowi.
Nie wiem, czy "budżet zadaniowy" jest rzeczywiście tak wielką rewolucją, ale może chwalenie tej (póki co) inicjatywy, to jest jej sposób na powiedzenie "Gospodarka, głupku!"...
Wysłane z mojego komputera przy użyciu klawiatury.
Konto usunięte pisze:Ja się z Tobą Maruda w polemiki nie wdaję (zwłaszcza o podłożu politycznym), raz mi wystarczy, potem kilka miesięcy leczyłem się z koszmarów sennych. Śniły mi się ciężarówki liter, te litery mnie przysypywały a ja nie mogłem oddychać
OK. Ręcznik się przyda. Dzienx.
Gal pisze:Panie KolegoMarudny!
Czy pan nie za często GW czytujesz, że nam tu palikotem zasuwasz?
Mię proszę od świńskich ryjów tu nie imputować. O.
Już prędzej stylem i stylistyką moja wypowiedź nawiązywała (raczej świadomie, choć niekoniecznie "z celem") do Michalkiewicza - a to jakby inna nieco bajka. Co do Palikota, to mogę tylko zacytować to, co Cejrowski powiedział do (lub "o") Senyszyn.
Wybiórczą widuję głównie na półkach z prasą, i na tym się mój kontakt z Gazetą "zasadniczo" kończy.
Choć -tutaj dygresja- ostatnio wziąłem do rąk, bo zaciekawiło mnie jedno zdjęcie na okładce. Była to ilustracja do artykułu poświęconego procesowi jaki obecnie Hiszpaniii próbuje się wytoczyć generałowi Franco (naturalnie, nagłaśnianie tej kwestii jest całkowicie przypadkowe i w żaden sposób nie związane ze sprawą Wojciecha J.).
Otóż, rzeczone zdjęcie (czarno-białe, niezbyt wyraźne, ale wystarczająco, żeby zobaczyć miny ludzi na zdjęciu) przedstawiało na pierwszym planie żołnierza stojącego tyłem do fotografa, z bronią opuszczoną do ziemi - a na drugim planie grupa kobiet, z radosnym wyrazem twarzy i rękami wyrzuconymi w górę w geście powitania; niektóre biegną w stronę żołnierza. Tyle przynajmniej zobaczyłem patrząc na zdjęcie... ale odpis pod nim wyprowadził mnie z błędu - dla takich bowiem jak ja matołów i ślepowronów autor wyraźnie wyłuszczył: "Hiszpańskie kobiety błagają zołnierzy, by nie zabijali ich mężów".
Staniszkisowa to pozytywny fenomen na naszej zafajdanej łące politycznych autorytetów gazetowych. Nie wiem jak tam w Świętokrzyskiem, ale we wsi mazowieckiej ta jej gadanina brzmi nader świeżo, a opinia jakoby już tylko zażywała reputacji wydaje się równie trafna, jak stwierdzenie, że jedyne o co w życiu chodzi RAZ-owi, to dokopanie Michnikowi.
...a Kartaginę trzeba zburzyć.
Panie Gal - co do świętokrzyskiego politologa to go sam spytaj przy jakiejś okazji - jak się znowu będziecie na jakichś Chlejadach socjalizować, albo co.
Zaś co do "zażywania" (i "zaciągania"): napisałem (cytując Michalkiewicza), iż "zażywa reputacji DLATEGO, że nikt nie rozumie tego, co ona pisze" - a NIE, że "zażywa TYLKO reputacji".
Mój osobisty pogląd na "wypowiedzi i zapatrywania" pani Staniszkis jest zbliżony do komentarzy zamieszczonych bodajże pod podlinkowanym artykułem - czyli, że na podstawie ciekawych i uważnych obserwacji często dochodzi do wniosków... dosyć osobliwych, powiedzmy.
Razu jednego ów kielczanin odesłał mnie do jej artykułu w "Europie" (nr 42/133, 21.X.2008 "Pluralizm i władza") - matko, co za mordęga...
Jak już przebrnąłem przez niemal dwie morgi tego tekstu wziąłem czerwony długopis i zacząłem zakreślać wszystkie miejsca, gdzie się z nią nie zgadzałem co do wyciąganych wniosków (gdyż były one z rodzaju "non sequitur", albo były zwykłym myśleniem życzeniowym), gdzie miałem zastrzeżenia co to sesnu wypowiedzi, gdzie nie wiadomo czy Staniszkis stawia tezę (do dalszego udowodnienia) czy wygłasza aksjomat, gdzie snuje jakieś dywagacje przez ćwierć kolumny, z których nie wynika (w sposób jasny, przynajmniej) żadna konkluzja "ad meritum" - oraz wszelkie "inne takie" - i trochę tego było.
Nie, żebym uważał się za geniusza albo miał monopol na "rację" - nie wykluczam, że po prostu czegoś nie potrafię zrozumieć, albo po prostu nie jestem dość przenikliwy by pojąć myśl jadwigową, co to nad poziomy wylata - ale jednak "inni", w tym intelektualiści grubszego kalibru, z pani Jadzi też sobie dworują - a co więcej, polemikę z nią potrafią prowadzić zwykłym, zrozumialym i sensownym polskim (takim, jakim piszą n.p. Ziemkiewicz czy Michalkiewicz).
Co do "stylu" Staniszkis:
Janecki we wstępniaku pisze:Paul Johnson, wzięty brytyjski historyk i cięty felietonista, około roku temu poszedł na wykład „najwybitniejszego współczesnego niemieckiego filozofa i socjologa" Jürgena Habermasa. Stał i patrzył na rozanielonych słuchaczy niemieckiego profesora. Po kilkunastu minutach stwierdził, że ni w ząb nie rozumie, co ten facet bredzi. Dlaczego nie może mówić normalnym, ludzkim językiem? Dlaczego nie używa elementarnej logiki? I zaczął pytać stojących w pobliżu, czy oni cokolwiek rozumieją. Ci z pewną nieśmiałością stwierdzili, że właściwie też nic nie rozumieją.
(...)
Gdyby Paul Johnson pobył kilka miesięcy w Polsce, przekonałby się, że wielu naszych polityków, intelektualistów czy dziennikarzy nie potrafi składnie wypowiedzieć kilku logicznych tez. Żeby coś z czegoś wynikało. Żeby nie porównywać koloru z zapachem. Żeby nie marnować czasu widza, słuchacza, czytelnika.
Żeby było jasne: nie twierdzę, że Staniszkis to "bałwan" albo jej pisanie to "bełkot" (w rodzaju niesławnego artykułu Chwina). Chodzi o to, że kobieta albo nie potrafi powiedzieć czegoś "normalnie po polsku", albo specjalnie "puszy" tekst, żeby... coś zamaskować? dodać tekstowi (i sobie?) blasku intelektualności? Diabli wiedzą, a mnie powoli przestaje to obchodzić.
Bo:
Jeśli mamy do czynienia z przypadkiem pierwszym ("nie umi") to albo niech pisać przestanie, albo, wzorem dawnych austriackich ustawodawców, zatrudni tzw. "zwykłego człowieka", który czytał nowe przepisy i ustawy i mówił, czy "da się to zrozumić", czy jednak "biez pał litra nie razbieriosz" (w drugim przypadku ustawa szła do przeredagowania).
A jeśli "umi" -a jednak tego nie robi- to znaczy że jest to z jej strony zwykła niedbałość i/lub lenistwo. Prof. Tatarkiewicz, który był podziwiany za język, jakim pisał swoje prace, powiedział kiedyś, że aby tak prosto i zrozumiale coś napisać to trzeba się mocno napracować - bo pęczkiem żargonu z danej dyscypliny to każdy magister rzucić potrafi.
(Zaznaczam, że czytanie tekstów złożonych nie jest mi obce - mój ulubiony autor z czasów młodości to Lem - i mam tu na myśli książki takie jak "Dialogi" czy "Summa Technologiae".)
Albo też p. Staniszkis ma głęboko w poważaniu czytelnika - jego czas i wysiłek potrzebny na zrozumienie "o co poecie w tym wierszu". Albo się zwyczajnie nadyma. A że -na dokładkę- zawartość merytoryczna i logiczna jej wypowiedzi jest zęsto-gęsto cokolwiek z rodzaju "hmmm...", to zastanawiam się: czy warto tracić czas na przedzieranie się przez zawiłości jej wypowiedzi, po to tylko, żeby stwierdzić, że kobieta najzwyczajniej wysmażyła jakiś non sequitur, albo nie widzi, że rzecz dzieje się w szerszym kontekście (i w związku z tym wyciągane wnioski są trochę chybione), albo palnie jakieś zwykłe głupstwo (jak n.p. bezkrytyczny cytat z Buttiglionego w przywołanym tekście):
Trzeci moment to metoda "kroczących wyborów". (...) Pomaga to, zdaniem Buttiglionego, wyzwolić się z chimerycznego, związanego z nastrojem chwili (i propagandą) emocjonalnego nastawienia "ludu". Taki system wyborów, jak pisze Buttiglione, "daje ludowi okazję do ponownego przemyślenia i refleksji nad własnymi decyzjami".
Winc, konkludując: swą przywołaną tu wcześniej wypowiedzią (O Tusku The Twardzielu) dała dowód, że "jak chcem, to umiem". Czyli, inną razą mi się zwyczajnie nie chce, tak? No to może mi się nie chce czytać takiego autora, co to mu się nie chce? (A na dokładkę odrutowana słowami treść na kolana swą wartością merytoryczną nie powala?)
Mało to innych, ciekawych tekstów co to rzeczywiście "dają do myślenia"? Albo czy ja wolny czas na śmietniku znajduję?
Czy n.p. tego nie da się powiedzieć inaczej? "Przejrzyściej", "normalniej"?
J. Staniszkis pisze: Jest to szczególnie ważne dziś, gdy nawet najpełniejsza władza nad ludźmi nie oznacza automatycznie władzy nad rzeczywistością. Dynamika tej ostatniej zależy bowiem, jak już wielokrotnie pisałam, od złożonego pola sił generowanych przez relacje i sekwencje, sił tylko w ograniczonym stopniu poddających się kontroli w skali państwa. Rządzenie w tej sytuacji to z jednej strony sztuka budowania właściwych relacji (nie tyle między ludźmi, ile między odmiennymi standardami racjonalności i horyzontami czasowymi) i - z drugiej strony - wprowadzanie do algorytmów decyzyjnych interesu całości, mimo że nie istnieje już "moment władczy", bo nie ma się bezpośredniego zwierzchnictwa nad tymi decyzjami.
Tak, że w dniach ostatnich, w moim prywatnym rankingu p. Jadwiga przeflancowała się z rubryki "ciężkie, ale chyba warto poczytać" do "ciężkie, i chyba nie warto czytać" - z powodów wymienionych powyżej.
Nie wiem, czy "budżet zadaniowy" jest rzeczywiście tak wielką rewolucją, ale może chwalenie tej (póki co) inicjatywy, to jest jej sposób na powiedzenie "Gospodarka, głupku!"...
I git. Ino, że Jadwiga popełnia ten sam błąd, jak Tusk ze swą "polityką post-polityczną", gdzie "zarządzanie państwem" sprowadzone jest do roli zarządzania firmą. A to jednak niezupełnie to samo - czy też raczej "zupełnie nie to samo" - obok wielu podobieństw są jednak istotne różnice.
Bo choć motorem ("koniem") państwa jest gospodarka (co do tego nie ma wątpliwości) i nie wolno stawiać wozu przed koniem, to jednak podróż dokąd-ś na samym tylko konia oporządzeniu i zadbaniu o uprząż się nie kończy. Trzeba wiedzieć jeszcze dokąd (i po co!) chce się jechać, i jakie drogi do celu prowadzą (i co na nich czeka) - i umieć tam dojechać. To jest -dla mnie, w tym porównaniu- polityka. A koń jest tylko koniem; warunkiem koniecznym, ale w żadnym razie wystarczającym.
A tak poza tym: porównywanie rozmontowania WSI z wprowadzeniem zadaniówki to trochę -IMO- pomieszanie z poplątaniem: czyli, usprawnimy gospodarkę, ale "towarzystwa" nie ruszym? - tak, żeby dalej wygrywali "sami swoi i koledzy" (a ch...m precz!)? I żeby o tym, kto będzie konfitury ze zreformowanej zadaniówki wyżerał dalej decydowano w zaciszu gabinetów? I sądownictwo też bez zmian, żeby jak jakaś Kluska spoza układu zostanie wydymana przez "równiejszych" graczy na rynku (i puszczona w skarpetkach) to mógł se facet pójść do sądu, ale tylko po wyrok (bo nie po "sprawiedliwość") - na który zresztą poczeka sobie parę lat (albo i dłużej)?
(Ja oczywiście wiem, że przez znakomitą większość forumowiczów uważany jestem za kaczystę i oszołoma - ale jak przyglądam się temu, co wyprawia obecna ekipa, to rzeczywiście mam wrażenie, że najlepiej to wszystko tłumaczy spiskowa teoria Michalkiewicza o "odwdzięczaniu się razwiedce za nadymanie...")
A co do "gospodarki i głupca" (który się nie zaciągał):
Krzysztof Wyszkowski pisze:Wydaje się, że takie historyczne zapomnienie udało się Billowi Clintonowi, który śmiało mógłby kandydować do tytułu ojca, a przynajmniej ojczyma obecnego kryzysu. Clinton, tak jak Tusk, został wyciągnięty z politycznej III ligi (klasyfikacja Lecha Wałęsy) jako kukiełka wielkiego biznesu, któremu zrewanżował się wprowadzając do swojego rządu ludzi z Wall Street. Obecnie Ameryka i cały świat płacą konsekwencję "cudów" wprowadzanych do systemu finansowego przez takich ludzi jak Robert Rubin czy Allan Greenspan.
(GP, nr 42/795, 15.X.2008., "Po pierwsze Polska, Tusku!")
Naturalnie "there's more to the picture" - między innymi ustawy antydyskryminacyjne, autorstwa -a jakże!- demokratów, których to ustaw celem (nawet jeśli tylko ubocznym) była "redystrybucja kredytowa" dla tych "majętnych inaczej" (stąd kredyty NINJA: ) i inne jeszcze przyczyny - ale jako że na ekonomii znam się jak świnia na konfiturach to tematu ciągnął nie będę. Na marginesie tylko dodam, że "Tuskowi-liberałowi" i PO "wojnę" wypowiedzieli nawet JKM (i UPR?) - a nie tak dawno czytałem w jakimś "oszołomskim" magazynie (N.Cz!, o ile dobrze pamiętam) wywiad z kimś z Centrum im. A.Smitha (Kajetanowicz?) w którym na tuskowym "liberaliźmie" (i w ogóle "obecnych działaniach gospodarczych" PO, ze szczególnym uwzględnieniem Latającego Cyrku Monty Palikota) nie zostawiono suchej nitki. A co gorsza, pochwalono tam Kaczory, że "przynajmniej się nie wtrącali - a to już dobrze, bo spokój jest i można planować działanie w większej perspektywie czasowej". Świat się kończy, normalnie... ale to już temat na zupełnie inną bajkę, jak powiedziała Szeherazada...
pzdr,
M.
PS: Miało być trochę krócej, ale... znowu mi nie wyszło.
I'm always running late - but at least, I'm always running...
A Wy się przejmujecie jakby to miało dla nas jakieś znaczenie.
Teraz jesteśmy w Eurokołchozie i nawet kroku nie zrobimy bez zgody KC - wystarczy przypomnieć sobie casus ś.p. Haidera - reakcja na Kaczory była stonowana bo moim zdaniem eurosalon wpadł w osłupienie.
U nas robi się politykę jak w Europie - pamiętam jak w 1995 pytałem się mojego irlandzkiego przyjaciela co myśli o wyborach prezydenckich w Polsce, a on na to że głosowałby na Kwaśniewskiego. Dlaczego? "Bo ma ładną żonę.". No i doszlusowaliśmy do tych standardów, o reformach, merytoryce to już dawno można było zapomnieć. Samo bleblanie.
A wygrywają na tym ci, którzy politykę robią naprawdę...
Piter 35, nie biorę się bo mnie stado pasożytów nigdy nie dopuści. Przecież tysiące ludzi żyją z tego, że "ciemny lud to kupi", żeby klasyka zacytować. Ja już wiem jak to działa i dziękuję.