Post
28 lip 2017, o 13:09
CZWARTEK- DZIEŃ SIÓDMY
Niespieszna pobudka, ranek piękny, dzień zapowiadał się ciepły.
Niestrudzona ekipa zdążyła już popłynąć do sklepu, zrobić dla każdego zakupy i wrócić.
Cytrynówki brakło w całej wsi.
Przypłynęły też ziemniaki, duża ilość ziemniaków.
Będą frytki.
Ekipa duża to i frytek musi być dużo.
Wpadłam na chytry pomysł, żeby najsampierw dzieciaki zapchać obiadem.
Mniej więcej po 16 zaczęliśmy obierać ziemniory.
Pomocników było wielu, chętnych jeszcze więcej, oczywiście wśród dorosłych.
Dzieciaki wściekały się w wodzie, skakały z pomostu i miały tysiąc innych zajęć.
Jedna dzielna Karola uczyła się obierać ziemniaki, a później robić z nich frytki.
Obraliśmy i pokroiliśmy mniej więcej 10 kg.
Pierwszą porcję dostali najmłodsi, a może nie najmłodsi, a ci co byli najbliżej.
Rozmowy dzieciaków bezcenne.
Dziecko- O Marshall robi frytki.
Filip- Nie Marshall tylko wujek Marshall albo pan Marshall.
Dziecko- Marshall! Ty go nie znasz.
Marshall podchodzi do jedzącej frytki Karoli.
M- I co Karola, smakują ci frytki?
Karola z frytką w buzi - Nooo o! Mama z babcią robią gorsze.
Marshall po tym wyznaniu już nie chodził, unosił się dwa cm nad ziemią.
Aby mógł się cieszyć najszczerszym komplementem pod słońcem nastąpiła zmiana przy pilnowaniu frytek.
Nastał wieczór, frytki za pomocą Marshalla się smażyły, za pomocą kogoś innego rozpaliło się ognisko.
Zabraliśmy flaszeczki, butlę z gazem, worek frytek i dołączyliśmy do ogniska.
Jajeczko krążyło niespiesznie, frytki się smażyły, ludzie powolutku się wykruszali, a Marshall nadal smażył.
O 2 w nocy ostatnia porcja frytek okrążyła ognisko.
-
Załączniki
-

-

-
