Wróciłem dzisiaj do pracy po półtoratygodniowym urlopie. Nie muszę tutaj dodawać, że urlop rozpocząłem od skręcenia kolana i cały przekuśtykałem.

Tak więc dzisiaj rano jechałem do pracy. Właściwie to próbowałem jechać, gdyż droga zajęła mi prawie 2 godziny. Wpakowałem się w gigantyczny korek na ulicy Dywizjonu 303. Jak się okazało zapalił się tam jakiś kaszlak i przejazdu niet. Pomyślałem, że to musi być jakiś żart, jednak jak się okazało to był dopiero początek. Gdy dojechałem do pracy zorientowałem się, że nie wziąłem z domu telefonu służbowego, oraz karty wejścia do fabryki. Nie jest to wielki problem, ale wpisuje się dobrze w ciąg zdarzeń. Gdy udało mi się uzyskać kartę zastępczą wsiadłem do windy i ruszyłem do biura i już miałem wysiadać, gdy nagle ZONK. Winda zatrzymała się 5 cm przed miejscem mojego przeznaczenia i ... już więcej nie drgnęła. Drzwi oczywiście nie otworzyły się. Gdy zadzwoniłem do liwit była przekonana, że żartuję, na szczęście pan z serwisu potraktował mnie serio i po kilkunastu minutach udało mi się wydostać.
Boję się co będzie dalej.