Ech. Zwątpienie. Tak jak napisałem na tych fejsbukach całych, dziś wybrałem się do Biblioteki Głównej UG, dużej i nowoczesnej placówki ze szkła i aluminium, celem rozwiania pewnych wątpliwości (kto pamięta moje niegdysiejsze nocne wystąpienie na Forum, ten wie), których to książki znajdujące się w moim posiadaniu rozwiać nie mogły.
Jakież było moje zdziwienie gdy stwierdziłem że w zasobach tejże zacnej instytucji znajduje się mniej książek o energetyce jądrowej niźli ma w posiadaniu moja skromna osoba! A skoro moje woluminy rozwiać wątpliwości nie zdołały, znów trzeba będzie naprzykrzać się Autorytetom. Do skutku. Bo nie spocznę.
I tu dopadła mnie pewna smutna refleksja i proszę nie odbierajcie tego jako przechwałki. Otóż trzy fakultety mam za sobą, czwarty się robi. Znam dwa języki obce, trzeciego właśnie się uczę, posiłkując się rękoma jeszcze w dwóch bym się dogadał. Do tego jakieś tam certyfikaty, mniej lub bardziej egzotyczne licencje (jak na przykład sędziego rajdowego czy krótkofalowca) czy też najdziwniejsze umiejętności, wśród których można znaleźć czy własnoręczne naprawy główne silników spalinowych czy też skakanie ze spadochronem, wspinaczkę skałkową, eliminację siły żywej przeciwnika przy pomocy broni palnej na pozyskiwaniu radionuklidów w warunkach domowych kończąc (kto zna historię
radioactive boy scouta ten wie

).
I cóż z tego, kiedy zdaję sobie sprawę z faktu, że na spełnienie swej
odwiecznej dążności (jak mawiał Artysta w "Nie lubię poniedziałku"), czyli dojeżdżanie porszakiem (niech to nawet 928 będzie...) do pracy bezpośrednio związanej z fizyką jądrową nie mam raczej szans. Energetyki jądrowej w kraju nad Wisłą nie ma i jeszcze długo nie będzie, polskie instytuty, jak zewsząd dochodzą mnie słuchy, przyjmują tylko "swoich", a jeśli nie, to za głodową stawkę, za którą nie utrzymam się w obcym mieście. Inna sprawa że dla automatyko-elektroniko-informatyko-menedżera w instytutach wszelakich raczej miejsca nie ma. W zagranicznych firmach natomiast papierki z uczelni kraju bez elektrowni atomowych z Europy Centralnej znaczą, mówiąc delikatnie, niedużo. Doświadczenia brak, bo gdzie je zdobyć, jeśli właśnie nie tam - w Instytucie czy za granicą. A to że mam (chyba) łeb na karku... Z drugiej zaś strony widocznie nie mam, bo mimo wiejskiego pochodzenia studiował bym fizykę nuklearną na Sorbonie a potem pracował w Instytucie Laue-Langevin czy innym CERNie, a nie był korporacyjnym szczurem łatającym żywicą 13-letnie auto, bez szans na podwyżkę, bo kryzys panie, kryzys, podwyżki wstrzymane.
Szwajcarski Tuningowiec kiedyś zapytał mnie, jaki wymyśliłem sobie sposób na życie, skoro mam takie fajne, nuklearno-prowokacyjne, zainteresowania. Ha! Wymyślać sobie mogę...