remek pisze: postara się zrozumieć i pogadać i nawet można niegramatycznie gadać.
ja właśnie dowiedziałem się, że znam angielską językę na poziomie - z grubsza - niższym średnim. z testu, oczywiście. wynik jak wynik. tyle tylko, że jakiś czas temu w pewnej zagranicznej firmie też miałem test sprawdzający, czy powinienem się douczać języka korporacyjnego, czy też nie. wyszło, że raczej nie. test miał miejsce pod Londynem.
w teście polskim trzeba - oczywiście - wypełniać hewhezy w zdaniach siedmiokrotnie zaprzeszłoprzyszłych. w teście angielskim trzeba było odpowiadać na pytania dotyczące wysłuchanych scenek, wykazać się rozumieniem kilku potocznych zwrotów i napisać kilka zdań (kilka) na nie pamiętam jaki temat.
i teraz tak: jak trzeba się z obcym dogadać, to rzeczywiście - poziom gramatyki i akcent mają znaczenie drugorzędne - jeśli tylko idzie się dogadać.
z drugiej jednak strony, jak rodak mówi do mnie w języku rodaka, w środku Warszawy i nagle pakuje obcy zwrot i w dodatku używając wymowy, która powoduje, że zwrot ledwie zrozumiałem - to się śmieję. bo to poza jest. według mnie.
to samo dotyczy "zakorzenionych" nazw. tytuł "Matrix", na przykład. Jak się wymawia "macierz" po ichniemu, każdy numeryk pewnie wie. ale i tak mówię po polsku, bo to już jest polski tytuł filmu, a nie macierz.
znam kilka osób, które spędziły duużo czasu w USA (kilkanaście lat, na przykład) i żadna z nich nie ma naleciałości. nawet zaraz po powrocie było całkiem nieźle. jedyne, co ich wyróżnia, to wymowa nazw anglojęzycznych (BIOS to bajos, katalog /bin to "byn" itp).
to pisałem ja, wybitny poliglut - teoretyk.
Doxa, pewnie masz niezły słuch (muzyczny) ?