Лукашэнка, nie można w takich kategoriach rozpatrywać fiata 126p. To jest auto które motoryzowało Polskę (głównie) i trochę Europę. Jaka była dla niego tania alternatywa w tamtych latach? W Polsce żadna. W europie miałeś jeszcze Mini (produkowane przez 41 lat

) - czy bezpieczniejsze? Może pośrednio bo miało przedni napęd i normalne ogrzewanie ale było taką samą jeżdżącą trumną jak Maluch. Co jeszcze? 2CV - 42 lata w produkcji - również oaza bezpieczeństwa.
Małe auta nigdy nie były bezpieczne ale zmotoryzowały świat i nie można im tego odbierać. Gdyby nie one świat wyglądałby inaczej.
On topic. Oczywiście miałem malucha aczkolwiek nie jeździłem nim do Chorwacji z dziećmi bo jestem z pokolenia stanu wojennego więc mój punkt widzenia jest nieco inny.
Maluszek był kupiony jeszcze przez rodziców. Ojciec kupił od klientki gołą karoserię po kradzieży rocznik `86 - czyli jeszcze z "kapliczką" i spryskiwaczem działającym po wciśnięciu gumki. Rozrusznik już miałem w kluczyku bo ojciec składając te auto nie trzymał się kurczowo oryginału. Stąd miałem już np alternator, grzaną tylną szybę czy plastikowe lusterka, zderzaki i te nowsze bębny z małym rozstawem śrub (nie dam głowy ale `86 miały chyba jeszcze te stare bębny). Autko zostało pomalowane na piękny żółty kolor (właśnie załapałem dlaczego tak lubię żółty

), a środek był wybebeszony. Miał tylko dwa kubełki i pasy szelkowe - bo miał to być mój pierwszy wozik do KJSów. Silnik niestety był dość słabawy. W wyścigach na prostej objeżdżały mnie dość mocno seryjne maluchy z lat 90 (tak zwane "eksporty"). Moich dwóch kumpli z LO miało właśnie wersje eksportowe i szły jak wściekłe w porównaniu do mojego

Coś trzeba było z tym zrobić i zaczął się tuning. Miałem już wtedy internet i trafiłem jakoś na zakres przeróbek tzw "szaya1". Zrobiliśmy fazowanie wałka, odchudzenie koła zamachowego i pewnie kilka innych drobnych przeróbek o których już nie pamiętam i autko zaczęło jechać bardzo fajnie - porównywalnie z eksportami.
To był okres kiedy najwięcej maluszkiem przejechałem zarówno "po bułki" jak i sportowo: treningowo i KJSowo.
W którymś momencie zaczęło brakować mocy (ech te 30 sekund do setki) i powoli planowaliśmy "gruby" tuning. Zanim jednak do niego doszło, miałem nieprzyjemne zdarzenie drogowe:
Dostałem strzał w przednie lewe koło od corsy A która wyprzedzała korek podczas gdy kilka aut w tym ja skręcaliśmy z głównej drogi w jakąś boczną (oglądarka Rajdu Moto pod olsztynem). Skrzywiło się zawieszenie i pojawiło się bardzo delikatne wybrzuszenie w bagażniku ale autko do domu dojechało o własnych siłach.
Trafiło więc wtedy na blacharkę połączoną ze zmianą koloru - malowanie biało czerwone a`la Sierra Mariana Bublewicza, no i ten "gruby" tuning.
Dzisiaj wsadziłbym silnik z jakiegoś seicento 1,1 i auto urywałoby głowę. Wtedy takie zabiegi były dość drogie. Przyszedł więc wyczynowy wałek rozrządu od Świątka, planowanie głowic o kilka centymetrów - nie pamiętam dokładnie ile ale pierwszego żeberka od dołu w głowicy już nie było

, przeróbka aparatu zapłonowego, jeszcze mocniejsze splanowanie zamachu i pewnie jeszcze coś o czym nie pamiętam...
No i autko stało się pociskiem. Do setki jechało w 18 sekund

Ale awaryjność zrobiła się sroga. Poleciały: w porządku chronologicznym:
- pękł blok - cały olej na ziemię - na szczęście nie zatarłem,
- na nowym bloku pojeździłem kilka tygodni ale pojawiało się czasem jakieś dziwne stukanie z silnika... zakończone spłynięciem tłoka

Denko wyglądało jak rożek (taki lód jadalny

) który się roztapia na słońcu. Z jednej strony po prostu spłynął na dół rysując cylinder... Te dziwne stukanie okazało się spalaniem stukowym. To wymusiło wspomnianą przeróbkę aparatu zapłonowego i przejście na paliwa 98 (wtedy kosztowało 3,7/litr i było okropnie drogo

)
- pojeździłem kolejne kilka tygodni i co? Znowu stukanie z silnika ale jakieś inne... pękł na pół wał korbowy
- po tej usterce auto już przestało się tak sypać ale paliło 12 litrów na setkę i trochę mój studencki budżet nie ogarniał tych kosztów :)
Pojeździłem jeszcze kilka miesięcy i sprzedałem go jakimś chłopakom ze słupska którzy tydzień po kupnie wydachowali mojego maluszka i tak zapewne skończyła się jego historia.
Cóż. W tamtym czasie były momenty, że chciałem go zostawić na drodze, wrzucając do zbiornika zapałkę ale po latach stwierdzam, że był to rewelacyjny samochodzik...
To był pierwszy MÓJ samochód. Wcześniej jeździłem rodziców autkami co równoznaczne było z permanentnym butem w podłodze i jazda z włączonym [kamikaze mode]. Że ja się wtedy nie zabiłem to cud (ojciec miał beemkę którą finalnie rozbiłem

To był impuls który spowodował, że dostałem malucha

)
Maluch nauczył mnie dbania o samochód. Wiedziałem, że jak przegnę pałę i za mocno będę go katował to stanę się przyjacielem autobusów miejskich i pociągów co nie było tym co tygryski lubią najbardziej
Nauczył mnie wyprzedzania.
Nauczył mnie ŻEBY NIE TUNINGOWAĆ SAMOCHODU tylko sprzedać i kupić po prostu szybszy. Najwięcej nauczyłem się nim jeździć w momencie gdy był seryjnym, oszczędnym i względnie bezawaryjnym autem
Uff się rozpisałem.
Po latach stwierdzam, że każdy młody kierowca powinien takim wynalazkiem z pół roku pojeździć. Raz, że upłynniło by to ruch bo jazda maluchem uczyła wyprzedzania poprzedzonego REDUKCJĄ biegu (jednego bądź kilku '-) ), a dwa - nauczyło by poszanowania techniki która nie lubi rzeźników, a jak wiadomo 99% facetów w dzień po odebraniu prawka ma przekonanie o byciu co najmniej Hołowczycem więc od razu jest pedal to the metal.
I jeszcze jedno - co do zarzutu, że maluch był niebezpieczny...
I tak i nie.
Tak - bo w zderzeniu z innym autem czy twardą przeszkodą jest duża szansa zejścia z tego świata ale
Nie - bo maluchy były tak wolne, że generalnie ciężko było przez głupotę zrobić sobie w nim krzywdę. Ja i moi koledzy, mieliśmy maluchy i robiło się różne dziwne cuda tymi samochodami, zdarzały się rowy, krawężniki, krzaki, raz kolega nawet na boku malucha położył ale żaden z nas nawet siniaka nie dostał. Wszyscy mieliśmy wtedy po 18 lat i hormony buzowały... jak widzę dzisiaj rodziców którzy kupują swoim dzieciom na pierwsze auto coś co ma 150+ koni to nie rozumiem zdziwienia rodziny gdy jeden z drugim kończą w trumnach. Przerażająca jest ta tendencja.
I dlatego jestem wdzięczny moim rodzicom, że na najbardziej głupi okres w moim życiu dostałem maluszka. Może dzięki temu żyje.
I tym optymistycznym akcentem...
