Żeby ubarwić dyskusję o sprawie chyba dośc oczywistej, dorzucę anegdotę z cyklu "Polak i tak potrafi, jakie by te przepisy nie były".
Otóż jakiś czas temu, w pewnym dużym mieście, lokal komisji ds orzekania o stopniu niepełnosprawności znienacka przeniesiono z parteru budynku na piętro czwarte, na parter z piętra trzeciego rzucono jakichś speców od sławienia regionu, do ich biur na trzecim wprowadzili się radcy prawni z drugiego, na drugie zaś poszli referenci ds dobrostanu ptaków, płazów, gadów i roślin nagonasiennych, wcześniej urzędujący na czwartym. Oczywiście, wszystkie biura trzeba bylo przez tę reorganizację na nowo wyremontować i okablować, choć wcześniej jakoś ściany brudne nie były, biurka się nie rozpadały, zaś kompy działały.
Ale wisienką na tym inwestycyjnym torcie była oczywiście winda dla niepelnosprawnych którą trzeba było teraz koniecznie zamontować - za jakieś 150 tysięcy, o ile pamiętam (opowieść, a więc i cena, sprzed kliku lat).
No i co?
No i nic.
Człowiek tak ma, że cudze (znaczy publiczne, znaczy niczyje) pieniądze wydaje łatwo i radośnie.
Wracając natomiast do adremu, czyli do fatalnej polszczyzny.
Kątem ucha słucham dziś sejmowych przekomarzań na temat Amber Gold.
Meritum pomijam (nie ten wątek), natomiast jesli chodzi o język naszych przedstawicieli... hmmm, delikatnie mówiąc, nie jest najlepiej.
Na szczęście, jak przypuszczam, ich naród nie słucha

Słucha natomiast reklam, lecących w kółko w radiu, w TV...
A tam...
