Arno pisze: darla sie u dentysty, rybk rybka rybka
W domu też tak?



Arno pisze: Mam nadzieje, ze ci co film znaja, juz mi wsplczuja.
Oj tak....

Arno pisze: darla sie u dentysty, rybk rybka rybka
Arno pisze: Mam nadzieje, ze ci co film znaja, juz mi wsplczuja.
i dalejA znaczki pocztowe to już majątek, normalnie, i pół świniaka kosztowały...w 80 roku siedzialem wtedy w berkeley, i za cholere nie bylo kontaktu z krajem. No przeciez telefon za drogi..
Arno: to jak to było z tym kontaktem: NIE BYŁO, czy tylko TELEFON BYŁ DROGI? Bo ja mam tu mały dysonans poznawczy...
Czyli, znaczy się, o tym właśnie gadamy. No to dobrze że chociaż tyle wiemy.Kompleksy. Hmm...Drogi Marudo,
O komleksach pisze w kwestii twoich elukubracji o znaczkach pocztowych, ladach i tak dalej, ale moze zle cie odczytalem.
Owszem, można powiedzieć, że jako typowemu pasztetowi żal mi dupę ściska na widok kawiorstwa - cóż, pewnie będzie w tym trochę racji.
Widzisz, ja kiedyś (wtedy) za całą swoją miesięczną wypłatę kupiłem prezent dla swojej ówczesnej dziewczyny - ananasa. JEDNEGO ANANASA. Który kosztował (w prywatnym warzywniaku) 6000 zł - dokładnie tyle, ile ja dostawałem za miesiąc "salowania" w szpitalu (gdzie odrabiałem wojsko).
Ty - paczki żywnościowe ze Szwajcarii, obiadki w hotelu Poznań, paszport praktycznie w kieszeni i wojaże po drugiej strefie walutowej - no to się kurde nie dziw, że mię zawiść i kompleks na oczy i mózg się rzuciły.
Dzienx. Choć jednak wolałbym, żebyś bardziej skupił się na "ogólnej myśli" moich wypowiedzi wcześniejszych.Arno pisze:Ale wrocmy do ostatniego postu Marudy.
Musze, choc niechetnie cos wyjasnic.
Oj, nie wie, nie wie. Niejedną księgę można by zapisać (i jeszcze ze dwa kajeciki w kratkę...) tym, czego Maruda nie wie.Siedzialem w berkeley i nie mialem na telefon - toz to sprzecznosc wg Marudy.
Tak. A czy Maruda wie, w jaki sposob Arno w berkeley wyladowal?
A czy wie dlaczego nie dzwonil do domu poza kwestia finansowa?
I tu się z szanownym przedmówcą moim pozwolę sobie nie zgodzić.No nie wie, a obrzuca mnie epitetami piszac, ze bzdury wypisuje, ergo jestem glupi.
Ja też sobie nie wyobrażam. Ja sobie wtedy (t.j. w latach '80) wogóle nie potrafiłem wyobrazić wyjazdu do Ameryki (ani nawet posiadania paszportu). Ani magnetowidu.Ja ponownie mowie: nie przecze jestem glupi, dowod - to ze to w ogle pisze.
Maruda, wyjasniam jak to dziala i dlaczego nie ma konfliktu.
Zamiast kupowac mi magnetofony, hifi i inne gadzety ktore dostawali sasiedzi, koledzy, nawet ci z biedniejszych rodzin, moi rodzicie wysylali mnie za granice. Koszt tych wyjazdow byl dosc sporoym wyrzeczeniem dla nich, ale uznali, ze dla syna nieuka to jedyny sposob na zdobycie wiedzy i mieli racje.
Wiec wyjezdzalem w rozne miejsca na swiecie do znajomych rodzicow, na ogol ze srodowisk naukowych i jak oblalem rok w Poznaniu pojechalem w nagrode oczywiscie, zeby roku nie tracic do USA na uniwerek.
Nie wyobrazam sobie jak oni to dzwigneli ale jakos, ale konsekwencja bylo to, ze nie mialem prawie w ogole pieniedzy. Zwykla bida emigrancka.
Niezupełnie "ukochanej" - "ale to już całkiem inna historia", jak mawiała Szeherezada na zakończenie wieczoru.Piszesz gdzie indziej, ze sie poswieceales i dzwoniles do ukochanej.
Tu chyba raczej o dopaminie (czy innych endorfinach) by tu trzeba... ale musiałbym sprawdzić u Wiśniewskiego, a teraz mi się nie chce.No tak, ale ja ukochanej w kraju nie mialem, wiec mnie hormony nie zmuszaly do niczego
Now now, hush, my boy... No need to be so roused. Summertime, and the living is easy. Fish are jumping, and the cotton is high...a bylem od dziecka przyzwyczajony do rozlaki, i nie dostawalem rozlakowego, - rodzice bez przerwy byli za granica, na dlugich wyjazdach matka gdzies na Gobi, ojciec w Himalajach czy w Andach. A ja biedny samotny... AAAUAUAUAU....
Całkiem zrozumiałe.I nie mialen najmniejszej potrzeby dzwonienia z tesknoty do domu. A to ze nie wiedzialem jak sie Lech nazywa, nie usprawiedliwialo wydawania jakiegos procentu danych mi pieniedzy.
Chwała. (A na ziemi pokój ludziom dobrej woli.)Co wiecej, rozumiem twoje niezrozumienie tego, ze ktos mogl w 80tym roku byc w Berkeley, bo nikomu normalnemu wtedy by do glowy w kraju to nie przyszlo, zaden owczesy milioner, fabryknt farb czy wlascicle siedmiu hektarow pod szklem, by nawet o tym nie pomyslal. na szczescie ma rodzicow stosunkowo nietypowych i chwala im za to.
Pozostaje mi pozostać niepocieszonym.Co mnie dziwi w Twoich postach Maruda to niegrzeczna, moim zdaniem oczywiscie, forma. I to mnie wlasnie rozczarowuje.
Reszta tutej.Bo w naszej cywilizacji oczekujemy od ludzi by byli wolni i nie zachowywali się stadnie. Im więcej stadności i samodzielności (odpowiedzialności), tym lepsze skutki działania. Pesonalizm ma jakieś przełożenie na efekty społeczne; na jakość zycia tak w sensie materialnym, jak i duchowym. Obcowanie z psem, który merda do nas (na nas) ogonem jest przyjemne i budujące; obcowanie z merdającym człowiekiem jest nużące, choć bywa że schlebia gustom niektórych. Bo psi charakter polega na tym, że merdamy na tego, kto jest panem, ale od czasu do czasu dla równowagi psychicznej musimy sobie znaleźć kogoś, kogo można bezkarnie obsikać.
To jest amerykańska transkrypcja. Ze strony jak najbardziej koszernej i z korzeniami.Arno pisze:Motzi shem ra - nie Motzei Shem Rah ( na amerykańską transkrypcję wygląda)
"Technicznie" i "bezpośrednio" - nie. Zaś co do "przynależności do kręgu kultury judeo-chrześcijańskiej" to Ci Gal kiedyś w paru zdaniach temat ten wyłożył, więc nie będę powtarzał.ale proszę zwrócić uwagę na to, że nie podlegamy prawu Żydowskiemu.
Alesz...zamieszczam lekkie wyjaśnienie:
1. Definition of Lashon Hara: Negative Comments, Whether True or False
Więc, jak wyłożyłem powyżej, "technicznie" nic tu "nie podpada" - czy motzi shem- czy lashon ha-ra, to i tak "nie dotyczy". Dotyczyłoby, gdyby któryś z nas rąbał dupę drugiemu za plecami - bo do takich właśnie sytuacji odnoszą się te - - - ra.Even if the information is entirely truthful, it is called Lashon Hara. If the information also contains any fabrication, it is also called motzi shem ra (lit. putting out a bad name). The speaker of Lashon Hara violates the prohibition of "Lo telech rachil b'ameicha (Lev. 19:16)."
Więc technicznie twoje, Maruda, posty również podpadają pod Lashon Hara.
...Gdyż z obfitości serca usta mówią...Wnioskuję to z artykułów przeczytach w Internecie, nie jestem niestety szkolony w tej kwestii.
Wydaje mi się, że to prawo jest już martwe. Moje kontakty zawodowe z Tel Avivem, pokazują jak skutecznie i często stosuje się "Motzi Shem Ra" na miejscu.
Ukłony
Pan wybaczy, panie vertolini, ale erudytą jest tu MARUDA, a ja jestem jedynie wprasowany w błoto, bo się na np na Biblii nic a nic nie wyznaję.Vert pisze:Panowie ! jestem pod wrażeniem Panów erudycji
Vert pisze:jestem pod wrażeniem Panów erudycji
To i zara lepiej niżby "długie cycki i nogi nawet"...Arno pisze:Erudycja nie jest zła, długie nogi, cycki ma nawet.
Chyba takowych nie ma. Tak, szkoda życia - nadmiar myślenia zdecydowanie zakłóca trawienie.Arno damaziowi pisze:zamiast zmuszać pracowitego marudę do ślęczenia nad nudnym wątkiem, sam może sięgnij doń i wyciągnij niezbędne cytaty dla innych zainteresowanych.
jeśli takowi są. Ale chyba szkoda życia na to.
Zebrało mi się na wykopki, bo widzę, że w ostatnich dniach to niezła gimnastyka się odbywa. "Świętość" wzięła i się wypięła na "promocję kraju". Ubaw po pachy, choć tak naprawdę to już sam nie wiem, czy się śmiać czy płakać.Gal pisze:Sporu o to "kiedy oficer Graczyk kłamał, a kiedy mówił prawdę", czy o to "czy Wałęsa to Bolek", tak naprawdę nie ma.
Jest dyskusja "czy należy świętości szargać" i "jak to wpłynie na promocję kraju" itp.