Niezłe cyrki tam się u Was dzieją
http://www.zw.com.pl/artykul/1,323848.html
I komentarz świadka:
I znów na pl. Zbawiciela. Właściciel śpieszył się na sztukę do
Współczesnego, a że nie było gdzie parkować, to stanął na wysepce na
przystanku. Chrysler, osobowy, ale z tych większych, wielkości
półciężarówki. Blachy z Gorzowa Wlkp. Tramwaje nie jeździły dwie godziny. W
prawie dwumilionowym mieście, ze służbami, infrastrukturą i w XXI wieku.
Kpina.
W sumie nie byłoby o czym pisać, gdyby nie opieszałość służb miejskich. No
bo ile może trwać odholowanie samochodu z torów? Okazuje się, że jednak
długo. Najpierw przyjechał jeden samochód do holowania. Okazało się, że jest
za mały. Potem drugi, z dźwigiem. Dalej nic. Dziesięciu funkcjonariuszy w
kamizelkach, co chwila robili zdjęcia, nawet przez szybę dokładnie obfocili
wnętrze. Gdy okazało się, że z tego drugiego holownika wózek nie daje rady z
10-centymetrowym krawężnikiem, panowie stanęli i pół godziny dywagowali, co
robić dalej. Gostek z holownika co i rusz próbował, a to jakimś patykiem, a
to jakimś drągiem, czasami ktoś zaglądał pod spód, ale coraz rzadziej, w
końcu wszystko stanęło i panowie stanęli bezradni. To znaczy nie stanęli, bo
żwawo się wszyscy ruszali i gadali. Tylko efektów nie było. Ewidentny brak
przywódcy w grupie. Brak dowódcy akcji. Przynajmniej tak to wyglądało, bo na
litość boską ile można stać, dyskutować i zastanawiać się, co robić dalej?
W końcu zacząłem robić dym. Opieprzyłem faceta z Towingu, że jak nie jest w
stanie odciągnąć samochodu, to niech się przyzna, a nie stoi bezradnie i
dźga swój wózek do holowania jakimś patykiem. Któryś z Tramwajów
Warszawskich (kamizelka, czapka z daszkiem) w końcu dał się sprowokować, i
krzyknął do mnie "Jak pan takiś odważny, to dyskutuj pan ze strażnikami".
Faktycznie, paru kręciło się wokół pojazdu i chyba namawiało na kolory, bo
co można robić przez tyle czasu? W awanturze jeden w końcu mi powiedział, że
jak nie będę się z nimi kłócił, to szybciej sprawę zakończą. No to jeszcze
krzyknąłem na odchodne, że to wstyd itp. i żeby wreszcie zaczęli coś robić.
No to zamknęli się w pojeździe Straży Miejskiej z napisem Ruch Drogowy. Koło
dwudziestej pierwszej to już w ogóle przestało się cokolwiek dziać,
oczywiście prócz rozmów panów ze służb, i w pół godziny później przyjechała
wreszcie straż pożarna. Unieśli pojazd na poduszce pneumatycznej i Towing
zjechał z krawężnika.
I teraz pytania i wnioski:
Strach, gdyby w mieście doszło do czegoś poważniejszego. To był tylko
samochód osobowy, który zajechał 20 cm na tory. Czy nasze ukochane polskie
prawo rzeczywiście chroni przestępców? Wystarczyłoby wziąć pojazd na hol
wozu strażackiego, a za resztę zniszczeń obciążyć sprawcę (m.in. za
zniszczenie wózka do holowania i wyrwane parę kostek brukowych). Czy
rzeczywiście kilkaset ludzi musiało przez dwie godziny czekać z powodu
frajera parkującego gdzie popadnie? Dobrze, że pora był późna i weekendowa,
ale gdy to był środek dnia w tygodniu roboczym? Czy fakt, że to była
luksusowa osobówka, sprawił, że cackali się z nią jak z jajkiem?