
zaczęło się klasycznie, mianowicie po podstawówce za czasów tzw końca socjalizmu miałem udać się na dalsza naukę do Dęblina, jak to z planami bywa nie udało się z dość banalnego powodu, owe czasy wzmogły awersję do munduru jako takiego


ale pamięć o lataniu została w komórkach więc po latach, mając trochę więcej czasu, przeszkoliłem się na bemowie na 150,152 i ZLIN 42M, pierwsze dwa typy to standard latania szkoleniowego, o dziwo w tej chwili nie pamiętam pierwszego samodzielnego lotu, jakoś brak instruktora mi nie przeszkadzał a wręcz przeciwnie :) sama radość choć to tylko były kółka nad blokami, lądowania awaryjne, wewnętrzne egzaminy, wszystko fajne i nowe, czad
ale nigdy nie zapomnę jak robiliśmy akrobacje 150 bez spadochronów bo instruktor nienawidził ich zakładać





potem trasy, najfajniejsza to Mazury, Łódź, Żar, Zakopane, Nowy Targ, Kraków CTR :) jakbym lądował Benkiem ;) i ostatnia samodzielna na końcowy egzamin: Bemowo, Pruszcz Gdański, Grudziądz, Toruń, Bemowo
latanie jest cudowne, szczególnie gdy 30letnie silniki nie gasną nad lasami

i ten ZLIN, czułem się prawie jak w myśliwcu, dolnopłat, latał jak wściekły, nawet robiliśmy pseudo podejścia nurkowe ponad 300 km/h, rewelacja, dopiero w dolnopłacie zrozumiałem co to jest sterowność

Mój pierwszy instruktor Tomek niestety zginął z uczniem w wypadku ultralekkiego samolotu podczas szkolenia, do lotniska brakło kilometra :( ale zawsze zapamiętam, że to On nauczył mnie latać
