citan pisze:maruda pisze:
W ten co właśnie był, czy w następny?
W każden jeden

W takim razie zgłaszam reklamację - w miniony nic nie dostałem.
Znaczy, w następny żądam podwójnie (plus odsetki za zwłokę).
O.
Zaś co do wątku zasadniczego wątku: otóż, przypomniała mi się właśnie pewna historia.
Historyjka właściwie; epizod.
Rzecz miała miejsce w zamierzchłej epoce, w świecie, którego już (
tam, przynajmniej) nie ma - przełom lat 60tych i 70tych, "stara" Łódź; czynszowe kamiennice, takie z bramą od ulicy na noc zamykaną, oficynami i podwórkiem. Wspólne ubikacje na półpiętrze (w "lepszej" oficynie) oraz na podwórku (dla "biedy" - znaczy, taka "
klasa biznes" i "
ekonomiczna"

).
Na tyłach podwórka - przejście na podwórko "tylne", gdzie jabłonki dwie rachityczne wapnem bielone, a także rzędem komórki na węgiel i króliki stały. W komórkach tych drewnianych, papą krytych, oprócz wspomnianych królików i węgla, sprzętów rozmaitych było co niemiara - a i warsztacik jaki się trafił, gdzie a to beczułkę dębową który zrobił a drugi ławę sośniną wystrugał - a trzeci (burżuj jeden...) swoją "Osę" czy inną wuefemkę reperował i pieścił.
Był też między nimi pewien
emeritus, starszy poczciwina na jedną nogę chromy - pan Franek czy Józek, złota rączka, co to i żelazko naprawić umiał, i dętkę załatać.
Razu jednego -a dzień był późnowiosenny i słoneczny- przeszedł doń sąsiad z dętką do załatania właśnie. Radość zagościła na obliczu pana Frania, bo nudziło mu się strasznie - i wziął się z zapałem do łatania dętki. Poszła w ruch pompka i wanienka z wodą, co by dziurę znaleźć. Zaszeleścił glaspapier, któren pięknie miejsce wokół dziury oczyścił i pod kleju położenie przygotował. Zadzwoniły nożyce i już z jakiejś starej dętki z kąta wyciągniętej śliczna okrąglutka łatka się ukazała. Jeszcze tubka z klejem marki "Butapren", klapcążkami wyduszonym (resztka kleju była i mocno już zgęstniałego) a palcem roztarym - pochuchać, podmuchać, zdrowaśkę krótką poczekać, łatkę do rany przyłożyć a młoteczkiem przyklepać - i gotowe!
Sąsiad wdzięczny i wylewnie dziękujący, pan Franek zadowolony.
Ale, niedosyt.
Mało.
Południa jeszcze nie ma, a tu nic... Dnia jeszcze kawał, a tu nie ma co robić, nie ma czym godzin wypełnić... Żadnej drugiej dętki... Zaraz.
Przecież.... o! jest - nowiutka dętka, gdzieś od znajomego śwagra brata sąsiada okazyjnie za stare torpedo załatwiona... Tylko, że...
No właśnie. NOWIUŚKA. Cała, znaczy.
Lecz już się prężą mózgów szeregi i wzrok się pali - i już widzimy, żeśmy kolegów niedoceniali...
Njapierw powoli, nieśmiało - jakby zawstydzony pewną
niedorzecznością sytuacji - lecz z każdym ruchem coraz śmielej - bo wszak nie ma złego sposobu na nudę - pan Franio uchwycił szydło i...
Dziurkę, maleńką taką, w
nowiuśkiej dętce... Potem drugą, trzecią... A, co tam! - i jeszcze czwartą, a co!
Raźno ruszyły znów nożyce i glaspapier (obyło się bez wanienki z wodą i pompki, bo wszak szukać niczego nie było trzeba), z półki nowiuśka tubka z Butaprenem (Zakłady Chemiczne im. 22. Lipca w Piotrkowie Trybunalskim)... Chuch, dmuch, krótka zdrowaśka, stuk puk młoteczkiem - i nowiuśka,
świeżo połatana dętka w całej okazałości!
Dziwowali się nieco zgromadzeni sąsiedzi-rówieśnicy (niedziela czy inny pierwszymaj to był), ale wiadomo - pan Franek, jaki jest, każdy wie. Nudził się chłop, to sobie zajęcie znalazł - a że takie trochę...
inne? No trudno, skoro nikt akurat żelazka do naostrzenia czy nożyczek do naprawy nie przyniósł...
Ale i panu Frankowi nieobce były uśmieszki sąsiadów - lata swoje ma, wiele już widział (i usłyszał) i do niejednego już przywykł. Niech se gadają, grunt, że pożytecznie czas spędził i dętkę naprawił. Jeszcze tylko pompka, żeby niedowiarkom usta zamknąć... znaczy, dętkę, dla pokazania jakości naprawy, napompować - i...
Pssss.... psssss.... pssssss...
O w mor...
Znaczy,
nowiutka tubka kleju (marki Butapren, Zakłady Chemiczne im 22. Lipca w Piotrkowie Trybunalskim) okazała się być jakaś ...
poniedziałkowa. Albo
wsadu dewizowego zabrakło?
Czort jeden wie, natomiast pan Franek siedział ze sflaczałą dętką w dłoniach i cokolwiek
nieokreślonym wyrazem twarzy.
Sąsiedzi też jakoś nie bardzo wiedzieli co powiedzieć... Uśmieszki jakby się zawstydziły i poznikały, a nogi jakoś same tak... no bo już obiad za chwilę, kobita znowu będzie marudzić, że rosół stygnie...
...i siedział tak stary człowiek, samotny na swej łodzi wśród bezkresu morza, i patrzał na swoje spracowane ręce i na resztki wielkiej ryby przy burcie - a słońce nad nim stało jak milczący śwadek jego triumfu i porażki...
Ale to tylko tak
na marginesie i bez związku.

pzdr,
M.
I'm always running late - but at least, I'm always running...