Post
20 gru 2008, o 14:02
Chwileczke, to ze jestem pedalem, czego dowodzi kolor pojazdu mechanicznego, zwany landrynką! - od ssania - nie znaczy, że byłem ministrantem. Jasnym jest, że każdy ministrant był wykorzystany przez księdza, kiedy akurat gospodyni miała te dni... Ale z klei nie każdy pedał, tfu, gej, był ministrantem. Ja nie byłem. Co prawda, grzebiąc w pamięci, głeboko, bo jakieś 42 lata temu... na oko byłem w Muszynie z dziadkami i mieszkaliśmy u sióstr - brzydziłem się jeść to co siostry robą - widać człem przez skórę czym to wynaturzenie pachnie - no dora, ale coś mi chodzi po głowie, że poza wycieczkami do wypozyczalni książek, znaczy do biblioteki pu blicznej, męczące spacery kiedy siąpiło - dlaczeg dla dziecka spacer jest taką męką a starsi to uwielbiją??? - że poza wycieczkami, to byłą procesja w kościele i z nudów chyba raz dzwoniłem w kościele dzwonkami do mszy, bo mi siostry "załatwiły".
Nie wiedziały, O ZGROZO!!! - żem niekrzczone bydle ancykrystkie i że cała msza nie ważna. Czy uczestnicy tej mszy w piekle wylądują przeze mnie?
Się martwię.
Ale wypraszam sobie wmawianie mi, że byłem ministrantem. raz dzwoniłem. Czy właśnie przez to jestem pedałem? Czy każdy kontakt z kościołem, matką naszą owocuje zachowaniami opcjonalnymi? Raz, jak miałem chyba 13 lat bylem na wsi u rodziny pod Krakowem - ACHTUNG ---- POD WADOWICAMI!!!!! i poszedłem z nimi na szóstą do kościoła - zobaczyć jak to jest. I zemdlałem.
Z duchoty. Głodu. Nudy.
Nie zesłano na mnie daru wiary. Nie jestem ubogacony.
Ocieplenie klimatu zabije nas kosztami ogrzewania.